Nie czekajcie na Garetha Evansa i jego Raid 3. W chwili obecnej Przychodzi po nas noc Timo Tjahjanta to najlepiej przegięty film akcji. To Fury Road w segmencie kina kopanego, a indonezyjska ekipa odpowiedzialna za tytuł zasługuje na wszystkie nagrody na festiwalach tematycznych. Ta sama zresztą ekipa, odtwórcy głównych ról (Joe Taslim, Iko Uwais, Julie Estelle – ta, co grała zabójczynię, która wytępiła pół wagonu w metrze przy pomocy młotka w Raid 2) i pion producencki kolaborowali przy naszej ukochanej dylogii Raid (jak i poprzednim filmie Tjahjanta Headshot).
Przychodzi po nas noc to historia elitarnego zabójcy, który podczas jednej akcji wykonywanej na zlecenie triady darował życie małej dziewczynce. Teraz rzecz jasna musi zapłacić za swój nieroztropny gest. Fabularnie nie wykracza to poza schemat, ale autor scenariusza i reżyser w jednej osobie, Timo Tjahjanto próbuje zahaczyć o tematy, które kiedyś były sercem filmów Johna Woo z przełomu lat 80. i 90. To pewien etos i przyjaźnie z początków gangsterki. Tutaj chodzi głównie o starą załogę, której drogi skrzyżują się, a każdy jest przecież na innym szczeblu w hierarchii, ma inne priorytety.
Jednak takie kino jak Przychodzi po nas noc ocenia się inną skalą, patrzy z innej perspektywy. Nie chodzi tu o wyszukany scenariusz, w którym można się pogubić, tak jak i gubią się w nim sami bohaterowie tej krwawej filmowej opery. Niektóre wątki są tak brutalnie urywane, jak urywane i odcinane są palce. Nie chodzi tu też o aktorstwo, chociaż Uwais stara się jak może i chyba nawet w jednej ze scen próbuje płakać. Żadna z tych niedoróbek nie jest w stanie odciągnąć uwagi od esencji, indonezyjskiego wulkanu realizacyjnych patentów. Tak, to ten film, gdzie jeden człowiek naparza się z setką na maczety, krwawiąc, utykając, szlachtując, nabija na żarówki, miażdży czaszki. To ten sam film, gdzie każda walka wygląda jak ta ostatnia, najważniejsza. Każda z nich trwa po kilkanaście minut, kolesie ważni dla „fabuły” wyłapują po kilkadziesiąt kul i idą do przodu nie zważając na dyndające bebechy, a „non player character” padają po pierwszym strzale.
Niesamowite jest wręcz to co wyprawia się tutaj na ekranie. Jako fan Raida dostałem jeszcze więcej niż w filmach Garetha Evansa. Wygląda jakby wszyscy na planie przerzucali się z pomysłami, a każdy kolejny był bardziej kozacki od poprzedniego. Jest ostro, brutalnie i niejednokrotnie przekracza granice gore. Widać, że Timo Tjahjanto nie jest w stanie porzucić (i dobrze) estetyki, z którą stykał się na początku swojej reżyserskiej kariery przy okazji swoich pierwszych filmów, horrorów.
W Przychodzi po nas noc wszystko jest dopracowane, perfekcyjnie zaaranżowane, lokacje i postaci dostają po dupie, a policja ma wolne. Dwugodzinna nienormalna, soczysta orka. Nie ma zmiłuj. Wymarzony seans dla zorientowanych w temacie.