Gareth Evans tak szybko zawiązuje wydarzenia w swoim filmie Apostoł, że miałem wrażenie, iż niechybnie czeka nas festiwal atrakcji niczym w jego serii The Raid. Myliłem się, bo Apostoł to głównie klimat. Klimat, który rzadko (choć siarczyście) daje dojść do głosu wspomnianej akcji.
Początek XX wieku. Oto Thomas (Dan Stevens) wybiera się na opatuloną kultem wyspę, na której mieszka sekciarska społeczność skupiona wokół swojego proroka. Thomas ma jasno określony cel, chce wyrwać ze szponów wyznawców swoją siostrę.
Bardzo dobrze, że Gareth Evans się rozwija. Rozwija swój autorski język, próbuje sił z nowymi opowieściami. Nie zapomina jednocześnie, że najlepiej wychodzi mu krwawe kino gatunkowe, którego znakiem rozpoznawczym jest intensywna akcja i kreatywność w prowadzeniu tejże akcji. Po doskonałej dylogii The Raid, która znalazła się na szczytach personalnych list przebojów fanów kina kopanego, Evans zaskoczył swoich widzów, w tym i mnie. Nie do końca pozytywnie, bo przyznam, że zapowiedzi Apostoła troszkę oszukują.
Najważniejsza dla Evansa zdaje się być tym razem właśnie opowieść, zbudowanie atmosfery, a przemoc i brutalność, która towarzyszy jego twórczemu emploi, jest i owszem, ale stanowi tutaj tylko kilka procent seansu. W gruncie rzeczy można było podejrzewać, że tak właśnie będzie, bo przecież z Dana Stevensa żaden fajter i już to było zastanawiające mając na uwadze zwiastuny Apostoła.
Reżyser tym razem uprawia szeroko rozumiany thriller pożeniony z kinem grozy, który postanowił wykończyć kilkoma bezlitosnymi aktami. Rozciągnięty na ponad dwie godziny seans nie spełnił niestety moich oczekiwań. Nie wsiąkłem też w opowieść, nie zaintrygowała mnie tajemnica. Te dwie godziny z hakiem to stanowczo za długo, jak na tak prowadzoną opowieść z kilkoma niepotrzebnymi przystankami, ale i kilkoma niespodziankami.
Seans ratuje właśnie tych kilka scen, w tym głównie ostatnie pół godziny i coś, o czym wspomniałem na początku, znak rozpoznawczy Evansa, czyli kreatywność. Niektóre fragmenty sprawiają, że o filmie będę jeszcze chwilę pamiętać, są wyjątkowo smaczne, doskonale zaaranżowane, w których widać doskonałą współgrę na linii reżyser, a operator. Praca kamery to już osobny rozdział, bo można od razu poznać styl Matta Flannery’ego (stały współpracownik Evansa) i jego opanowanie przy spacerach za bohaterami czy szalonych przelotach podczas walk w zwarciu. Na plus idzie podkład muzyczny (ponownie ekipa z The Raid), gdzie za pomocą pojedynczych dźwiękowych szarpnięć, kilku powtarzających się odgłosów zbudowano potrzebny złowrogi nastrój, wydobyto dźwięki z tła, okiełznano je w końcu do zilustrowania atmosfery strachu. To samo tyczy się dopracowanej scenografii i świetnej charakteryzacji. Apostoł to wyjątkowa dbałość o szczegóły, nawet jeżeli to wciąż skromny projekt, widać zaangażowanie poszczególnych pionów.
Ja się oczywiście cieszę, że Gareth Evans eksploruje kino, bawi się formą (chociaż wolę go współczesnego). Jego filmowi bohaterowie są zawsze zdeterminowani, doprowadzeni do ostateczności i zawsze znajdują w sobie dodatkowe pokłady energii na walkę ze złem, tak jak Thomas. I czy są to hordy gangsterów, czy jak w tym przypadku przedstawiciele kultu, bohater zawsze walczy do końca. Tutaj z zadyszką. 7-
Czas trwania: 130 min
Gatunek: akcja, horror
Reżyseria: Gareth Evans
Scenariusz: Gareth Evans
Obsada: Dan Stevens, Kristine Froseth, Michael Sheen, Bill Milner, Mark Lewis Jones
Muzyka: Aria Prayogi, Fajar Yuskemal
Zdjęcia: Matt Flannery