Nie wątpię, że Przyciąganie, nowy film Fiodora Bondarczuka był hitem w Rosji. Takie są fakty. Nie wątpię również, że Bondarczuk (9 kompania, Stalingrad, Przenicowany świat), rosyjski James Cameron, a czasem Michael Bay, stworzył blockbuster idealnie skrojony w target. Jaki? Bardzo hermetyczny, ściśle określony. Gdybym więc był 14-letnią Rosjanką i mieszkał w wielkiej płycie na jednej z moskiewskich dzielnic, byłbym kupiony.
Historia jest prosta, chociaż twórcy na siłę próbują zawoalować szlachetne przesłanie, które nijak ma się do tego, co tak naprawdę wyprawia się na ekranie. Otóż na jednym z osiedli ląduje ufo. Nie jest to lądowanie idealne, a raczej niekontrolowana próba ratowania spodka i strącanie części pięter wieżowców. A więc wylądowali! Wojsko powzięło odpowiednie środki, otoczyło kordonem dzielnice, ale wokół nic się nie zmieniło. Młodzież wciąż uczęszcza do swojego liceum, tylko nastroje blokersów są coraz bardziej wybuchowe, bo przecież obcy wtargnęli siłą. Tak sportretowane jednostki są rzecz jasna przywoływane do porządku przez wojsko, które robi swoje, chroni naród i przybyszy. Do tła, w które i tak nie wierzymy, dochodzi przaśne love story z linijkami tekstów skopiowanych z ciasteczek z wróżbą. Ona jest (oczywiście) córką pułkownika, on, hehe, kosmitą.
Przyciąganie już w tytule ma za zadanie przekonać nas o prawdziwym charakterze historii. Dostajemy sci-fi owszem, ale głównie będzie o miłości. Ta jest przedstawiona infantylnie, w sposób nieprawdziwy i siermiężny. W rezultacie dostajemy hybrydę E.T. (kosmita, chociaż tutaj jako rosyjskie ciacho, musi się ukrywać pod skrzydłami swojej wybawczyni), Avatara (całkiem fachowo ogarnięte efekty specjalne zasilone budżetem wielu milionów rubli pokazują, że rosyjska kinematografia ma świetnych fachowców od CGI), Dnia Niepodległości i przede wszystkim Ataku na dzielnicę, brytyjskiego sci-fi w reżyserii Joe Cornisha o dresiarzach broniących dzielni.
Jednak nawet to wszystko uszłoby płazem, włącznie z setkami pytań, których nie powinniśmy zadawać, by nie wprawić scenarzysty w zakłopotanie, gdyby nie pomysły rodem z hindi cinema, które autentycznie skutkowały krótkimi salwami śmiechu z mojej strony. Przykład? Proszę bardzo. Główna bohaterka (trzeba przyznać, że co jak co, ale castingowcy za punkt honoru postawili sobie zapełnić plan pierwszy, drugi i kolejne pięknymi twarzami z billboardów) migdali się z chłopakiem w czasie, gdy ufo ścina między innymi wieżowiec, w którym mieszka. Razem ze ścianami zsuwa się łóżko, chłopak w ostatniej chwili łapie lubą za rękę. Spodek leci dalej skracając 11 piętrowce do pięter kilku, a wszystko przy akompaniamencie wpadającej w ucho piosenki, rosyjskiej rzecz jasna.
Tutaj też leży hermetyczny charakter tej i podejrzewam kolejnych odsłon rosyjskiej kinematografii spod znaku blockbusterów. Nie można mieć tego za złe sztabowi produkcyjnemu, bo przecież w tych tytułach chodzi tylko o wynik finansowy, a tutaj, jak można wszędzie doczytać, hajs się zgadza (w grudniu przyszłego roku do kin wchodzi druga część filmu).
Czas trwania: 85 min
Gatunek: sci-fi, akcja
Reżyseria: Fedor Bondarchuk
Scenariusz: Oleg Malovichko, Andrey Zolotarev
Obsada: Irina Starshenbaum, Alexander Petrov, Rinal Mukhametov, Oleg Menshikov
Zdjęcia: Mikhail Khasaya
Muzyka: Ivan Burlyaev