WINO TRUSKAWKOWE.

„Niebawem umrą ostatnie babki, które widziały świat duchów. (…) Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi. Wyjąwszy rzadkie, mistyczne doświadczenie wybranych, będziemy skazani na trudną i pełną wysiłku ufność w istnienie niewiadomego. Gładka, wypolerowana powierzchnia codzienności usłużnie podsunie nam nasze własne, płaskie odbicie jako głębię.”

Andrzej Stasiuk, Babka i Duchy

1. Jest ciepły, wczesnojesienny dzień. Autobus pełen podpitych, wracających z pracy mężczyzn z wolna wspina się na kolejne wzniesienia, po wąskiej, krętej drodze, która to wznosi się, to opada, wreszcie niknie wśród gór. W jego wnętrzu zaś jeden pasażer wyraźnie odróżniający się od pozostałych: dość młody, postawny mężczyzna, wizytowo ubrany, spogląda przez okno wzrokiem nieco jakby nieobecnym i zamyślonym. Wkrótce ów tajemniczy człowiek, imieniem Andrzej, dociera na miejscowy posterunek policji. „Tu wrony zawracają!” – mówi naczelnik, dziwiąc się, że nieznajomy pragnął przenieść się z wygodnej pracy „za biurkiem” w stolicy do tak bardzo odmiennego od niej miejsca. Spogląda na niego, podobnie jak niektórzy miejscowi, nieco podejrzliwie i z niedowierzaniem.

Mężczyzna jednak prędko wtapia się w codzienną rzeczywistość położonych wśród gór i puszcz Beskidu Niskiego Żłobisk. Czas płynie tu inaczej niż w miastach; wyznacza go wciąż pradawny rytm przyrody, przemian pór roku, wschodów i zachodów słońca. Ludzie wciąż, w znacznej mierze, wykonują tu tradycyjne prace, w niedzielę porzucają swoje zajęcia, kotliny górskie rozbrzmiewają zaś echem kościelnych dzwonów. Zbierają się w okolicznym barze, odwiedzają się w domach, by w alkoholu topić smutki i celebrować radości. Wśród osób tych zaś: Słowaczka Lubica o niepokojącej i zarazem eterycznej urodzie, obiekt westchnień większości męskiej części wsi, stary Zalatywój o cygańskich korzeniach, Kościejny, porywczy i nieprzejednany („chłop taki, jacy już się nie rodzą”), poczciwy Lewandowski, u którego Andrzej mieszka, wreszcie ksiądz i wspomniany naczelnik policji, tym ostatnim zawsze nieco „nie po drodze” ze sobą. Każdy z nich niesie swój ciężar na barkach, swoje tęsknoty, swoje wspomnienia; bez któregokolwiek z nich otaczający krajobraz nie byłby pełny. Jedynie mąż Lubicy, Edek, zakompleksiony, antypatyczny i bezrefleksyjnie zapatrzony w „wielki świat”, wyraźnie się od reszty odróżnia.

Tajemnice, które skrywa wioska, są zarazem codzienne i zwyczajne, jak i absolutnie fundamentalne i ponadczasowe. Tajemnice miłości i śmierci, milczenia i słów, pragnień i niespełnień. Tajemnice odmiennych kultur i społeczności, koegzystujących ze sobą od wieków pośród dziewiczej przestrzeni. Tajemnice, które dotyczą każdego, nawet nieszczęsnego Edka, który zresztą tak bardzo boleśnie się o tym przekona. W ciemności beskidzkiej wsi, skrytej w cieniu porośniętych gęstą puszczą gór, widać je znacznie wyraźniej niż wśród nigdy niegasnących świateł wielkiego miasta. W ciszy lasów i pól, pośród łagodnego szmeru górskich potoków nie ma przed nimi wygodnej ucieczki.

To owe tajemnice właśnie prowadzą Kościejnego do frustracji, gniewu, następnie do morderstwa. Gdy zaś ono się dokonuje, nastają chłodniejsze dni.


Nie sposób w pełni docenić Wina truskawkowego, nie znając świata, o którym opowiada. Z perspektywy kogoś, kto żyje na co dzień w realiach niekończących się ulicznych korków i dni zajętych od rana do nocy pracą, w realiach kolejnych technologicznych nowinek i „ulepszeń” życia, obraz ten może wydać się owocem bujnej wyobraźni autora, portretującego jedynie świat własnych marzeń. Potrzeba dotknąć owej „innej rzeczywistości”, by przekonać się, że istnieje naprawdę. Poczuć chłód zimowej nocy w Puszczy Białowieskiej, zadziwić się tym, iż okoliczne wsi i miasteczka, skryte wśród mroków boru, zapadają w sen wraz z zachodem słońca. Zobaczyć niewyraźne sylwetki leśnych zwierząt, pojawiające się i znikające wśród mgieł biebrzańskich bagien. Spojrzeć na świat z wysokości rozciągających się po horyzont łąk Beskidu Niskiego (w którym film był kręcony i, o życiu w którym, opowiada), usłyszeć dźwięk kościelnych dzwonów niosący się po polach, ujrzeć z góry dachy dawno opuszczonych cerkwi. Wrażliwemu widzowi, który owej rzeczywistości nie doświadczył, film Dariusza Jabłońskiego wyda się zapewne jedynie piękną baśnią, nie zaś tym, czym jest naprawdę – piękną baśnią, portretującą jednak świat wciąż istniejący, choć zapomniany. Nawet takiemu odbiorcy jednakże, seans Wina truskawkowego może przynieść coś wartościowego: tęsknotę za owym światem i chęć odnalezienia go.


2 .Zima. Na halach zalega śnieg, potoki i rzeki skuwa lód, lasy milkną, jakby pogrążone we śnie. W Żłobicach trwają przygotowania do Świąt. Ku wsi ciągną wozy załadowane choinkami.

Kim jest naprawdę Andrzej i jaki ciężar ze sobą przynosi? Krążąc po mieścinie, teraz jeszcze cichszej niż zwykle, przystanie i odwróci się czasem, jakby coś dostrzegł, a może jedynie zdało mu się, że dostrzegł. Czy to rzeczywiście twarz zmarłej córki ujrzał w oknie jednego z domów, czy widok ten podpowiedziała mu jedynie wyobraźnia?

Na przepustkę z więzienia wychodzi Kościejny. Zjawia się we wsi, rozmawia z Andrzejem. Wigilijną nocą, gdy wskutek awarii prądu w Żłobiskach wszystkie światła gasną, a policjant wraz z najbliższymi znajomymi siedzą w domu, jedynie przy blasku świec, w oknie ukazuje się twarz Kościejnego, niby wciąż znajoma i żywa, ale jakby już dziwnie odległa i nie do końca materialna. Nazajutrz rano zastają go w lesie, zamarzniętego.

Życie jednak toczy się dalej swym niezmiennym rytmem krótkich dni i długich, ciemnych nocy. Historie – te dotyczące miłości (jak losy Andrzeja i Lubicy, zakochanych w sobie, lecz niemogących być razem) i śmierci (jak ta Kościejnego), splatają się ze sobą, lecz czasem nikną w naszych oczach, tak jak i wszystkie inne, pozostając w cieniu owego niezwykłego miejsca, w którym przyszło im się rozgrywać. Dni tymczasem z wolna wydłużają się, mrozy słabną, wreszcie lody ustępują, by rzeki mogły płynąć znów.


Wino truskawkowe to jeden z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych polskich filmów. W zdjęciach Tomasza Michałowskiego, w muzyce Michała Lorenca zaklęte zostały mistycyzm i tajemniczość. Utwór wypełnia ta sama duchowość, która od wieków obecna była w polskiej kulturze, a zwłaszcza literaturze: od Mickiewicza, przez Tetmajera, Kasprowicza i Staffa, aż po Stasiuka. To na motywach opowiadań z jego zbioru W powstał omawiany obraz. Pierwowzór literacki to jednak tym razem tylko (i aż) punkt wyjścia do nakreślenia maksymalnie obszernej wizji: wizji świata, który na co dzień unika wzroku większości, współczesnego, lecz wciąż w znacznej mierze rządzącego się odwiecznymi prawami i pradawnym rytmem przyrody, pierwotnej, zachwycającej i tajemniczej. Fikcja miesza się tu z rzeczywistością, to, co realne i materialne z tym, co nadnaturalne i niemożliwe do wyjaśnienia scjentycznymi kategoriami. Stylistyczna szufladka z napisem „realizm magiczny”, do której Wino truskawkowe można by przypisać, mówi tak niewiele… Tu owa magia nierozerwalnie złączona jest z rzeczywistością, a błądzące, szukające spokoju czyśćcowe dusze wcale nie mniej realne niż codzienne obrządki i rytuały żyjących. Utwór Jabłońskiego, łącząc silne podwaliny kultury chrześcijańskiej z dziedzictwem dawniejszych jeszcze wierzeń i ludowych tradycji, stanowi przykład mądrego, dojrzałego patriotyzmu w polskiej sztuce filmowej. Jest słowiański w możliwie najlepszym i najpełniejszym rozumieniu tego słowa.


3. Na wiosnę góry otaczające Żłobice budzą się do życia, a na nowo zielone łąki i lasy rozbrzmiewają tysiącami ptasich głosów. Z każdym dniem powietrze niesie ze sobą coraz więcej ciepła, wreszcie przynosi też zapach i odgłosy pierwszych burz, zapowiedź powoli, acz nieuchronnie zbliżającego się lata.

Andrzejowi ukazuje się duch Kościejnego. Czy widzi go naprawdę? Czyż można to jednoznacznie stwierdzić? „Za życia też nie mógł sobie znaleźć miejsca” – stwierdza z przekonaniem ksiądz. Zjawa tęskni za dawnym życiem, codziennymi aktywnościami. Niczym w Mickiewiczowskich Dziadach, powraca, bowiem w wyniku popełnionych za życia czynów nie mogła po śmierci zaznać spokoju, powraca, by coś przekazać żyjącym i o coś prosić dla siebie.

W tajemniczych okolicznościach, ku rozpaczy Andrzeja (i, jak się wkrótce okazuje, nie tylko jego) ginie Lubica. Odejście jej okazuje się w jakiś sposób inne i niezwyczajne, tak, jak i sama jej osoba. Jakie i czyje tajemnice, zawiedzione uczucia, żale i żądze do tego doprowadziły?


Bohaterowie Wina truskawkowego to galeria w mgnieniu oka rozpoznawalnych postaci, posługujących się natychmiastowo rozpoznawalnym, bardzo wiarygodnym językiem. Postaci Stasiukowskich, tak charakterystycznych dla jego prozy, ale i w pełni uniwersalnych. Scenarzystom udaje się niezwykle trudna sztuka: nadając kolejnym sylwetkom rys niemal archetypicznie czysty, ożywiają ich zarazem przed oczyma widza jako ludzi, ludzi z krwi i kości, po ludzku urzekających i po ludzku niedoskonałych. To oblicza, które większość z nas rozpozna, swojskie i znajome, choć przez wielu z nas już rzadko widywane – podobnie, jak i świat, który zamieszkują.

Dla niemal każdego z owych bohaterów zaś odnajduje reżyser idealnego odtwórcę jego roli. Wśród prawie samych niezwykle udanych kreacji (czasem w wykonaniu niedocenionych lub zapomnianych już artystów) szczególną uwagę zwraca rola Mariana Dziędziela jako Kościejnego. Jego głos, mimika i wrodzona charyzma naturalnie oddają charakter tej postaci. Szczególnie imponujące jest jednak to, jak udaje się temu niezwykle utalentowanemu i doświadczonemu aktorowi połączyć ów ogień w oczach i nieprzejednany wyraz twarzy bohatera za życia oraz jego swoisty, eteryczny wymiar już po śmierci.


4. Wiosna niepostrzeżenie przeistacza się w lato. Gorące powietrze niemal zawisa ponad polami; na kwiatach gromadzą się roje głośno brzęczących miodnych pszczół.

Niektóre z historii tu opowiedzianych znajdują swój finał, inne nigdy nie będą miały na to szans. Czy jednak dla nas samych nie jest od tego ważniejszy fakt, iż mogliśmy wraz z bohaterami filmu pobyć choć przez moment w ich świecie, tak bliskim i tak na co dzień dla nas niedostępnym jednocześnie? Że mogliśmy przypomnieć sobie rzeczywistość, którą tak dobrze niegdyś znaliśmy? Że, przed powrotem do naszej własnej, przeważnie bardzo już odmiennej codzienności, mogliśmy raz jeszcze owych realiów dotknąć i poczuć je, choćby i przez krótką chwilę?

Nim jednak pozostawimy bohaterów na kolejne lata ich życia już z dala od naszych oczu, ponad beskidzkimi halami raz jeszcze wzbije się donośny dźwięk kościelnych dzwonów, ku górze wzniesie się chóralny śpiew: Niech łaska Twoja zawsze nam sprzyja, módl się za nami… – słowa te wybrzmiewać będą czas jakiś jeszcze, nim pośród niezmierzonej przestrzeni nie rozpłyną się i na trwałe nie zamilkną.


W niezwykłym opowiadaniu Babka i duchy z tomu Grochów Andrzeja Stasiuka, narrator tak opisuje naturalną emocjonalną łączność, jaką jego babka miała z zaświatami: „To rozdarcie tkaniny egzystencji następowało raczej w mojej wyobraźni, to ja widziałem przetarcia. Babka przechodziła nad tym do porządku dziennego. W ogóle istniał dla niej chyba jeden niepodzielny porządek zdarzeń tak samo realnych i tak samo uprawnionych. Być może jej świadomość przeprowadzała jakieś rozróżnienia, fastrygowała i naszywała łatki na owe niepewne, przetarte miejsca, ale w opowieściach nie sposób było znaleźć śladów tych napraw.”

To właśnie tym poczuciem tchnie Wino truskawkowe, poczuciem tego, iż pod płaszczyzną pozornie zwyczajnej i powierzchownej codzienności kryje się to, co nie do końca nazwane i nie w pełni zrozumiałe, a jednak stanowiące jej fundamentalny składnik. Kryje się, najczęściej unikając ludzkich oczu, objawiając się im jedynie z rzadka, pozbawione taniego, sensacyjnego wydźwięku. Łatwo nam, ludziom XXI w., szukać banalniejszej „magii” o wiele dalej i zanegować to przekonanie jako zabobon. Łatwo, gdyż tak rzadko stykamy się na co dzień ze światem, w którym swą bezrefleksyjną pewność musielibyśmy zrewidować. Cóż nas jednak uprawnia do tego, by ową „naiwną” i „przesądną” wiarę w „duchy” i głębszą duchowość w ogóle, odrzucić? Czy nie jedynie jeszcze bardziej naiwna wiara w to, że wszystko już wiemy na temat owego tajemniczego i osobliwego miejsca, w którym żyć nam przyszło?

„Jest czas rodzenia się i czas umierania, czas radości i czas smutku…” – czytamy w Księdze Koheleta. Film Jabłońskiego zabiera nas w podróż do świata, w którym widać to mocniej i wyraźniej. Do świata, w którym małe kapliczki i samotne krzyże strzegą wędrowca na rozstajach dróg, porozrzucane wśród niezmierzonej, wypełnionej ciszą przyrody przestrzeni. Formują go oblicza, które rozpoznalibyśmy bez trudu, choć ich właściciele noszą inne przecież nazwiska… Czas tu nieustannie i bez trudu zauważalnie zakreśla swój bieg; gdy bowiem wzniesiemy wzrok ku górze, wysoko w przestworzach ujrzymy klucze odlatujących ku odległym krainom ptaków, w powietrzu wyczujemy zaś nieomylnie rychłe nadejście zmian. Nastaje jesień.

Przemysław Brudzyński