Chloé Zhao opowiada pięknie o tym jak młodzi kowboje muszą sobie radzić z rozczarowaniami dnia dzisiejszego. Jej The Rider to gorzki poemat o braku perspektyw, tęsknocie, rodzinie. Głównym bohaterem jest Brady Blackburn (Brady Jandreau), niegdysiejszy gwiazdor rodeo, który miał spore widoki na przyszłość w tym sporcie. Po poważnym wypadku musi odpuścić konie, których jest trenerem, samą jazdę i w końcu prerię, która się z tym łączy. Ucieka mu tym samym wolność, którą można poczuć tylko w pełnym galopie na otwartej przestrzeni.
Niezwykły film, którego siła przypływa z najlepszej strony kina niezależnego. Do obsady zostali zaangażowani amatorzy, włącznie z Bradym, który bez cienia fałszu gra prawdopodobnie w dużej mierze siebie. Jest sporo współczesnych westernów, w których bohaterowie są wpatrzeni w odległą przeszłość, kiedy wszystko było łatwiejsze i na wyciągnięcie ręki. Taki gatunek uprawia Taylor Sheridan, czy to reżyserując, czy też pisząc scenariusze, zawsze jednak wplata do swoich filmów fabułę sensacyjną. Chloé Zhao opowiada inaczej, szczerze o ludziach pozbawionych złudzeń. Tu nie ma miejsca na napad na bank, by zapewnić sobie godne życie. Droga bowiem do takich celów jest z reguły prostsza niż się wydaje, stoisz na kasie w markecie, sprzedajesz ukochanego wierzchowca. Bohaterowie The Rider nie są tak zaradni jak się wydaje. Topią smutki w gorzale, czas i drobniaki przewalają na automatach, trochę popalają, a przede wszystkim patrzą na prerię, bo tylko to im pozostało. Nie oszukują się jednak, bo każdy z nich jest w stanie przełknąć ten gorzki żal.
The Rider zwraca uwagę swoją subtelnością i tym, że Chloé Zhao udało się połączyć to, co trudne i surowe z tym, co piękne i magiczne. Taką rolę, poniekąd iluzoryczną, czegoś mistycznego i jak się okazuje coraz częściej niedostępnego dla Brady’ego spełniał kontakt z końmi (wspaniale sfotografowane momenty). To również te same chwile kiedy film staje się bardzo czuły, zawieszony w swojej próbie uchwycenia marzeń.
Łatwo o zrozumienie dla ludzi, którzy odnoszą się z nostalgią do kultury Dzikiego Zachodu. Piszemy o tym dość swobodnie, a wnioski przychodzą szybko, gdy rzecz stoi w pobliżu melancholii i tych wspomnianych spojrzeń. Chloé Zhao pokazała we wzruszający sposób nie tęsknotę za pościgami, bronią, a tęsknotę za wiatrem na twarzy, ciszą, naturą.
Park Narodowy Badlands w południowej Dakocie, jak i cały ten stan, który posłużył za miejsce do kręcenia filmu stał się w obiektywie operatora Joshuy Jamesa Richardsa (jestem przekonany, że The Rider będzie jego wizytówką) miejscem niezwykle urokliwym. Nie tylko pejzaże ujął tak pięknie autor zdjęć, a również emocje, nie tyle te na zewnątrz, co wyraźnie wyczuwalne w spojrzeniach, zaciśniętych ustach, gdy trzeba ze stoickim spokojem… w końcu się poddać. O takich tytułach pisze się mały, wielki film.
Dla fanów niespiesznej akcji, długich spojrzeń, trudnych rozmów i obrazu samotnej walki.