Inspiracją do powstania powieści Piknik pod Wiszącą Skałą był sen autorki, Joan Lindsay. Sen był w rzeczy samej tylko inspiracją, czymś, co w książce (recenzja) gościło, chociaż nie wypełniło jej od początku do końca. Bardzo dobra powieść Lindsay musi w tym miejscu ustąpić miejsca filmowemu arcydziełu Petera Weira. O ile strukturę pierwowzoru literackiego można było „uchwycić”, tak film Weira subtelnie świdruje nasz umysł od początku do końca będąc przeżyciem, w którym piękno staje w konfrontacji z nienazwaną, posępną marą.
Australijskie malownicze plenery to tło, ale i ważny aspekt przy kreowaniu świata w Pikniku. Pensja pani Appleyard to wszak ułożony świat, nienaganne maniery, czystość. Wrota do snu otwierają się, gdy jedna z dziewcząt otwiera bramę na tereny piknikowe i wtedy też przekraczamy wraz z bohaterkami granicę, na której jawa i sen wydają się współistnieć.
Jednak do końca miałem wrażenie, że Weir nie nazywa skały złem, a jedynie siłą. Tą oniryczną atmosferą przesiąka wszytko podczas momentu „przejścia” – muzyka, ruch kamery, ale i niespokojne twarze goszczących u podnóża skały. Weir według mnie opowiada o pokusach, które w snach się czają, a ciekawość powoduje, że przestępujemy często progi miejsc, przed którymi opiekunowie chcieliby nas uchronić. Zniknięcie dziewczyn i jednej z nauczycielek (co ważne, umysłu ścisłego, który i tutaj nie oparł się urokowi) przynosi daleko idące konsekwencje. Coś bowiem zaczęło rozkwitać w pensji panny Appleyard.
Cały czas mam w głowie moment, gdy reżyser ręką operatora Russella Boyda łapał te wszystkie piękne niewinne profile po to tylko, by pokazać nam zaraz, że wystarczy przecież moment, by przejść na drugą stronę. Ma to wymiar bardzo symboliczny i może służyć jako metafora dla wszystkich nieskalanych duszyczek zafascynowanych mrokiem. Niesamowite jest więc tu wszystko, od tajemniczej aury, przez wymowny podkład muzyczny, po gęste powietrze, gdzie czuć i pragnienia i tęsknotę, a nawet rozwiązłość i fantazje.
Peter Weir nie poczynił niemal żadnych zmian w stosunku do pierwowzoru literackiego, ot opuścił kilka fragmentów. Środki formalne i subtelna aranżacja kilku raptem scen zdecydowały o tym, że mamy do czynienia z arcydziełem. W 1975 roku, gdy Weir miał dopiero 31 lat, nakręcił film bardzo dojrzały, ale też jeden z najbardziej niepokojących w historii kinematografii. Hipnotyczna atmosfera udzielała się nawet mnie, gdy wręcz podskórnie wyczuwałem zagrożenie, ale też wzrastający głód i chęć poznania czegoś obcego, spoza naszych zdolności poznawczych…