Masz może czasem tak, że siedzisz przy śniadaniu z żoną, z którą żyjesz kilkanaście lat w związku małżeńskim i nagle coś ci nie pasuje? Niby wszystko jest w porządku, a jednak coś musi być na rzeczy! Być może i ona padła ofiarą porywaczy ciał! Taki był główny koncept Jacka Finneya, autora klasycznej powieści grozy, dreszczowca sci-fi Inwazja porywaczy ciał. Oryginalnie publikowana w częściach w Colliers Magazine w 1954 roku, w formie powieści ujrzała światło dzienne w 1955 roku.
Akcja umiejscowiona jest w Kalifornii, w sennym miasteczku Mill Valley. Zapewniam, że to jest ten typ miasteczka, które znacie z wielu powieści i filmów. Miles Bennell – główny bohater, everyman, tutaj lekarz, facet do rany przyłóż stanie w centrum fantastycznych wydarzeń. Skądinąd wydarzeń koszmarnych, gdy tylko wyobrazicie sobie skalę problemu. Otóż najbliższe otoczenie Milesa zmienia się. Najpierw trafia do niego Becky, przyjaciółka, która twierdzi, że z jej znajomą nie jest najlepiej. Kolejne przypadki ujawniają się w zastraszającym tempie, a dotyczą przyjaciół, krewnych przyjaciół, sąsiadów. I trudno uchwycić sedno sprawy, nawet lekarzowi, a idąc dalej psychiatrze poproszonemu o pomoc, bo w zasadzie nie zmienia się nic, ani o jotę. Trwają spekulacje o zbiorowej obsesji i kolejnych teoriach. Jednak najbliżsi wskazują niuanse, emocje, uczucia, błysk w oku, który kiedyś był, a teraz wyraźnie zanikł.
Miles będzie musiał stawić czoła nieznanej sile, poddać w wątpliwość to czego uczył się całe życie, w końcu, spojrzeć w twarz przyjaciela i zobaczyć… pustkę.
Pomysł Finneya jest fantastyczny i tak prosty w swoim założeniu, jednocześnie jako treść stanowi element ponadwymiarowy i ponadczasowy. Już pomijam fakt samego aspektu psychologicznego, bo przecież „on jest taki sam, a jednak inny” potrafi towarzyszyć nam w życiu nader często. Tak samo jak „mogłam to zauważyć”, „wydawał się normalny”, „wyszedł z domu i nie wrócił”. Ludzie, w tym przypadku podmienieni przez obcą siłę, dalej funkcjonują, wykonują swoje codzienne zajęcia, pracę, ale mają swój plan, bo przecież tym ziarnem trzeba obsiać jeszcze wiele grządek.
Powieść Finneya uderza jeszcze w kilka bolączek społeczeństwa z lat 50. Okres zimnowojenny stanowił doskonałe poletko dla tego typu zatrważających historii, bo przecież i twoi sąsiedzi mogą nie być tymi za kogo się podawali przez ostatnią dekadę. Ale nie zapominajmy, że ten doskonale nakreślony klimat grozy to przede wszystkim zaciskająca się pętla na głównym bohaterze, który ma coraz mniej pomysłów, a i droga ucieczki jest coraz mniej widoczna. Niebezpieczeństwo jest coraz bliżej, prawie na wyciągnięcie ręki. Wizja Finneya rozpostarła się ostatecznie na całą popkulturę, pomysł kopiowano, przetwarzano, a początkowo rzecz jasna adaptowano. Kilka wersji filmowych to jedno, jednak „przerobionych” pomysłów, wariacji na rzeczony temat można przecież doszukać się i w kolejnych dziełach, na przykład w Oni żyją! Johna Carpetnera. Inwazja porywaczy ciał, którego wydanie przyozdabiają nastrojowe grafiki Piotra Herli, jest lekturą, która ciągle potrafi dostarczyć emocji. Jako rasowa sci-fi pulpa wytrzymała próbę czasu (niemałą!) i stanowi przykład jak w zgrabnej, krótkiej formie (220 stron) zapewnić czytelnikowi sporo napięcia, wartką akcję, love story, dramat i kilka ciosów! Polecam ja. Chyba ja. Nie wiem, muszę spojrzeć w lustro 🙂
Autor: Jack Finney
Tłumaczenie: Henryk Makarewicz
Ilość stron: 220
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140×205 mm
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper