Wychowany na ulicy Han, jeszcze nie solo, łotrzyk wraz z ukochaną próbuje zebrać odpowiednią ilość kasy, by wyrwać się z planety skazanej na bycie rynsztokiem galaktyki. Tak się zaczyna spin off Gwiezdnych Wojen, modne ostatnio narzędzie do wyciągania kasy od licznej rzeszy fanów. Ci (fani), dotychczas bywali raz na kilka lat w kinie, teraz zmuszeni są przestępować progi świątyni regularnie co kilka kwartałów, ba, niedługo może częściej!
Han Solo Rona Howarda to przyjemna, niezobowiązująca rozrywka, kino przygodowe, które odsłania kulisy przyszłych zależności pomiędzy bohaterami gwiezdnej sagi. Han Solo ma wszystko co jest potrzebne do solidnej kinowej rozrywki. By stać się czymś więcej, na przykład filmem, o którym będzie się pamiętało dłużej niż sezon, niestety, troszkę mu brakuje. Całość ciągnie w dół wątek romantyczny ważny dla filmowego bohatera, bo przecież jest jego głównym motywem działania. Miłości tu nie czułem, a zobaczyłem raptem kilka spojrzeń i ten sam uśmiech. Chodzi rzecz jasna o Emilie Clarke i jej Qi’re. Nie czuć przeszłości, trudów, które przeszła ta postać (swoją drogą, kiedy widzę na ekranie Emilie Clarke, to zastanawia mnie jej popularność. Niezmiennie). Nie ma nic, co wskazywałoby na rozłąkę, a przecież to dla miłości miał Han stać się de facto przestępcą.
Sama postać, dla której spin off nakręcono jest taka jak ją sobie wyobrażałem. Młody Han Solo stara się być graczem o najwyższą stawkę w każdej rozgrywce. Jak stawia, to za wszystko, gra o miliony mając puste kieszenie. Hazardzista, złodziej, żyjący wbrew regułom, staje się taki właśnie w trakcie filmu. Przechodzi długą drogę, „uczy” się być wyrachowanym, nieufnym, stosować fortele, również przegrywa! Uczy się na własnych błędach, czyli na przekonaniu, że przyjaciele nie zawodzą, na dobrych ludzi można liczyć i że umowa to umowa. Wszystko to bujda, bo w świecie bezprawia, by przetrwać i wyjść na swoje, trzeba być solo.
Każdy moment, gdy Han Solo jako film oscyluje w granicach awanturniczej przygody jest satysfakcjonującym widowiskiem. Tak samo wygrywa cała relacja Han – Chewbacca. Przyjaźń pomiędzy postaciami to jedyny pewny związek w tym filmie. Choć zrodzony w bólu, to trwały na całą sagę. Akcja jest wartka, napad na pociąg klawy, finał też w dechę. Pomstuje za to wybór reżysera. I można pisać, że taka maszynka do robienia pieniędzy rządzi się swoimi prawami i taki Ron Howard miał małą rolę. A jednak, swoje mizerne trzy grosze z pewnością dorzucił, albo nie miał tyle ikry (jak zwykle), by się czemuś sprzeciwić. Stępione love story i nachalny wątek feminizującego robota rewolucjonisty to główne grzechy produkcji. Reszta, to tak jak napisałem, przyjemna opowieść, potrzebna część sagi. Polecam w kinie.
Czas trwania: 135 min
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Ron Howard
Scenariusz: Jonathan Kasdan, Lawrence Kasdan
Obsada: Alden Ehrenreich, Joonas Suotamo, Woody Harrelson, Emilia Clarke, Donald Glover, Thandie Newton
Zdjęcia: Bradford Young
Muzyka: John Powell