Erik Hazelhoff Roelfzema to holenderski wojenny bohater, członek ruchu oporu, w końcu pilot RAF, który swoje wspomnienia spisał w książce Soldaat van Oranje. Pozycją z gatunku autobiograficznych kino zainteresować się musiało i zainteresowało się w osobie producenta Roba Houwera. Wybór reżysera był z jednej strony oczywisty, bo Paul Verhoeven pracował już z Houwerem przy Tureckich owocach (a tytuł jest wielbiony w tej części świata po dzień dzisiejszy). Z drugiej strony taki Żołnierz… to rzecz inna, którą ze względu na rozmach powinien zająć się twórca bardziej doświadczony w takiej materii. Dobrze się jednak stało, że Verhoeven miał szansę wyreżyserować Żołnierza Orańskiego. Producentowi, krytykom i widzom Holender dał wybitny film i epicki, przejmujący obraz o postawach podczas wojennej zawieruchy. Od początku do końca jest to film Verhoevena, pełen tematów, przed którymi nigdy twórca uciekać nie zamierzał…
Filmowa opowieść rozpoczyna się w przededniu wkroczenia hitlerowskiego okupanta na teren Holandii. To jeszcze czas, gdy grupka mężczyzn z jednej uczelni swobodnie nazywa się przyjaciółmi. Łączy ich wiele, wspólne sprawy, czasem rodzina, wspólne sąsiedztwo, pasje. Jednak wojna weryfikuje wszystko, z ludzkim zachowaniem na czele. Żołnierz Orański to brutalny obraz o dojrzewaniu opowiedziany przez pryzmat wojennej zawieruchy w okupowanym kraju. Młodzi wciąż ludzie nie dostali szansy, by normalnie żyć, uczyć się, zakochać. Ich wybory są różne, a każdemu z nich przygląda się Verhoeven ze swojej milczącej pozycji twórcy, nie sędziego.
W główną rolę wcielił się ulubiony już wtedy aktor reżysera, Rutger Hauer. Bez szaleństw i szarż pokazał człowieka, który nie ma problemu z podjęciem decyzji (nie jest to bynajmniej pokazane w sposób dobitny, jeżeli już to dylematy są skryte za kilkoma słowami i spojrzeniami. To sekundy, bo na więcej nie dostali w tragicznych sytuacjach czasu). Nie ma więc w Żołnierzu Orańskim wśród bohaterów wahania czy przystąpić do ruchu oporu, ubrać mundur niemieckiego żołnierza, czy starać się jak najszybciej uciec. Verhoeven mówi, że człowiek jest już wcześniej taki, jak później uwypukla to wojna. To po części prawda. Jednak jest i kilku bohaterów, którzy obierają drogę, której rzeczywiście się po nich nie spodziewałem. Przez to między innymi seans jest tak zajmujący. Można studiować przy nim szereg objętych stanowisk, odważnych, ale też często bez mała konformistycznych, czy też tych najgorszych.
Żołnierz Orański zwrócił uwagę wszystkich, a głównie zachodnich krytyków i idąc dalej producentów z Hollywood, którzy po utalentowanego Holendra wyciągnęli rękę. Z jednej strony było to po prostu kino wojenne, doskonale wyreżyserowane, wielowymiarowe. Z drugiej, Verhoeven po swojemu w sposób bezwzględny i bez koloryzowania pokazywał grozę sytuacji w barwach bardzo naturalnych, bez zbędnego wyolbrzymiania i okrucieństwa, bo to wszystko akurat jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Zagrało wszystko – i tempo i momenty swobodne, gdy wojna jest tuż za rogiem, a jednak bohaterowie mają chwilę dla siebie. Jako film kompletny jest być może najlepszym przykładem jak połączyć autorską wizję z rozmachem, wysoki budżet z ważkimi tematami. To jeden z najlepszych filmów Verhoevena.