Zabójcy

Miało być skromnie i dla telewizji. Skromnie pozostało, ale według stacji NBC historia była zbyt brutalna, by można ją było zobaczyć na małym ekranie. I dobrze się stało dla filmu, że wypłynął na szersze wody. Nad opowiadaniem Ernesta Hemingwaya (które zostało opublikowane w 1927 roku w Scribner’s Magazine) X muza już raz się pochyliła. Była to wersja Roberta Siodmaka z 1946 roku z udziałem Burta Lancastera i Avy Gardner. Reżyser recenzowanego tutaj tytułu Don Siegel (który notabene miał też reżyserować Zabójców 20 lat wcześniej) był już w latach 60. nie lada fachurą, rzemieślnikiem, ale z własnym charakterem i językiem, który potrafił opowiadać filmowe historie twardo i bez moralizowania. Przy Zabójcach była to cecha wręcz wymagana…

Ciężko tu pisać o schematach, bo opowieść dość szybko się z nich wymyka. Dwójka zakontraktowanych zabójców Charlie Strom i Lee (Lee Marvin i Clu Gulager) realizuje kolejne zlecenie. To zimni profesjonaliści i mało obchodzi ich miejsce, w którym mają wykonać mokrą robotę W placówce dla ociemniałych likwidują byłego kierowcę rajdowego Johnny’ego Northa, który obecnie miał nowe życie, nową historię, niestety, grzechy wciąż stare.

Jednak Charlie Strom nie może przestać myśleć o ofierze, bo jak sam słusznie zauważył: „On po prostu stał i czekał”. Smaczku dodaje fakt, że za sprawę zgarnęli drobniaki (w sumie tyle co zawsze), jednak u podnóża tej górki musiała leżeć o wiele większa wypłata. Nie można też zapomnieć, że Storm jest już zabójcą zmęczonym, nie ma ochoty biegać, skakać przez płoty. Wciąga więc do gry młodszego partnera i zaczynają kopać poczynając od zleceniodawcy, później głębiej przez femme fatale i jeszcze głębiej do początku historii Johnny’ego Northa, który mógł być najlepszy na torze, ale się zakochał.

Tak, można się tutaj pogubić, szczególnie w pierwszej części, gdy trzeba nadążyć za retrospekcjami, które w formie „zeznań” przywołują przesłuchiwani. Jako że tytuł należy do nurtu noir, czarne charaktery, kłamstwa i podłość powodują, że ciężko widzowi traktować coś jako pewnik. Zabójcy to przede wszystkim popis aktorski Lee Marvina i gorzka przypowieść zdradzie. Kobietę, która jak sądziła owinęła sobie wszystko wokół pięknych paluszków, czyli ekranową femme fatale zagrała Angie Dickinson. Jej postać to kusicielka, wytworna modliszka, której i ja byłem w stanie zaufać. John Cassavetes wcielił się w pełnego namiętności mężczyznę, który tak samo jak szybkie samochody kocha szybkie kobiety, ale obie miłości trudno w tym świecie pogodzić. No i wisienka na torcie, czyli Ronald Reagan w swojej pierwszej roli antagonisty i jednocześnie ostatniej roli aktorskiej jako takiej. Oglądaniu go na ekranie towarzyszy specyficzne uczucie. Biega z rewolwerem, jego postać  w czarnym garniturze w jednej ze scen policzkuje siarczyście kobietę, a za 15 lat aktor obejmie prezydencki urząd. Zabójcy mają do zaoferowania o wiele więcej niż ciekawy scenariusz i świetne aktorskie role. To noir z całym bagażem gatunku, mrocznymi charakterami, podłymi ludźmi, nadziejami, które umierają pierwsze. Wszyscy bohaterowie odgrywają postaci tragiczne, które bez skrupułów potrafią wykorzystać najbliższych. Polecam.

Czas trwania: 95 min
Gatunek: dramat, kryminał, kino noir
Reżyseria: Don Siegel
Scenariusz: Gene L. Coon, Ernest Hemingway (opowiadanie The Killers)
Obsada: Lee Marvin, Angie Dickinson, Clu Gulager, John Cassavetes, Ronald Reagan
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Richard L. Rawlings