Bartek Bartosik, kiedyś głównie Kulturwa Osobista, dzisiaj współprowadzący serwis filmowy Filmawka. Miłośnik kina gatunkowego z taką samą rozkoszą taplający się w kampowych jeziorach, jak i błotku pełnym obskury. Nie pogardzi klasyką horroru. Dzisiaj Bartek występuje po raz pierwszy w cyklu 'Niedocenione’, a wybrał rok 1978…
Pierwszymi skojarzeniami, które nasuwają się na wzmiankę o roku 1978 w ujęciu kinematografii są prawdopodobnie kolosy, takie jak Łowca Jeleni, Grease lub Halloween. Filmy, które widział każdy, a nawet jeśli nie widział, to zna kogoś, kto widział. Poza wspomnianymi klasykami w roku 1978 miało premierę wiele dobra, o którym zbyt wiele się nie mówi, chyba że w pewnych, z lekka szemranych kręgach, których to adwokatem na chwilę chciałbym się stać.
Martin (1978), reż. George A. Romero
Zapomniane arcydziełko ojca żywych trupów, George’a Romero. Według Filmwebu w Polsce widziało go mniej osób, niż mieści blok, w którym mieszkam. Główny bohater filmu jest święcie przekonany, iż jest wampirem. Z tego przeświadczenia nie planuje go wyprowadzić opiekujący się chłopakiem wuj, który traktuje go krucyfiksami i czosnkiem. Martin to wampiryczne coming-of-age, gdzie sceny krwiopijstwa, jakkolwiek soczyście by nie były zainscenizowane, są tylko manifestacją zagubionego umysłu tytułowego bohatera. Mimo dosadności obrazów – morderstwa i akty wampiryzmu mile łechcą gusta fanów retro-gore, które jest równie szokujące, co uroczo trąci myszką – do samego końca nie mamy stuprocentowej pewności co do tego, czy faktycznie miały one miejsce gdziekolwiek indziej niż w głowie głównego bohatera. Technicznie Martin jest już niestety mocno przestarzały, jednak tam, gdzie nie domaga montaż, krew to sos pomidorowy, a scenografia jest symboliczna, wchodzi to, co faktycznie stanowi o ponadczasowości obrazu – treściowo Martin prawdopodobnie nigdy się nie zestarzeje, bo dojrzewanie zawsze będzie wyjątkowo krwawym doświadczeniem.
Wzgórze królików (1978), reż Martin Rosen
Definicja pojęcia „animacja dla dorosłych”. Grupa królików w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa stawia wszystko na jedną kartę i wyrusza w wyprawę w poszukiwaniu nowego miejsca do życia. Brzmi jak materiał na budującą opowieść o przyjaźni, miłości i pokonywaniu przeszkód, które los rzuca pod nogi i w zasadzie tym jest Watership Down, jednak poza krzepiącymi elementami oferuje również śmierć, cierpienie, wyczerpującą fizycznie i psychicznie podróż, poczucie osaczenia i beznadziei. Ładunek emocjonalny, który niesie ze sobą Wzgórze jest dewastujący. Podziwiam i potępiam jednocześnie rodziców, którzy narażają swoje dzieci na kontakt z tą uroczą bajką.
Pluję na twój grób (1978), reż Meir Zarchi
Kamień milowy na drodze rozwoju Rape and Revenge, jednej z najbardziej zdegenerowanych odnóg kina eksploatacji. W Polsce, jak cały nurt zresztą, nieszczególnie popularny, a szkoda. Młoda pisarka zostaje brutalnie zgwałcona i jest torturowana przez czwórkę mężczyzn, którym poprzysięga straszliwą pomstę w zapalczywym gniewie, eliminując w możliwie bolesny sposób jednego po drugim. Poza czysto eksploatacyjnymi walorami (film jest naprawdę szokujący w formie) Pluję na twój grób stanowi ważny punkt w kulturze amerykańskiej początków drugiej połowy XX wieku. Czas, w którym boleśnie zderzono się z ciemną stroną hippisowskiej rewolucji, wspartej doświadczeniami wojny wietnamskiej – narkotykami, falą przemocy oraz szkodami na psychice całego pokolenia. Pluję na twój grób to szokujący seans bez happy endu.
W Środku Lasu (1978), reż. Sam Raimi
Przymiarka do wielkości. Krótkometrażowy film, który doprowadził ostatecznie do sfinansowania i powstania Martwego Zła, czyli dowodu na to, że Bóg istnieje i nas kocha. Ta konkretna polecajka jest skierowana wyłącznie do fanatyków wczesnego Raimiego, więc pewnie do jakichś 5 osób. Mam nadzieje, że cała nasza piątka, czyta „Po napisach”.