Zaczyna się lepiej niż dobrze, bo od nocnego przejazdu policyjnej furgonetki przez opustoszałe centrum Los Angeles i rzucanych na ekran statystyk, o tym, że Miasto Aniołów to światowa stolica napadów na banki. I gdy miasto przewraca się w czasie snu na drugi bok, zamaskowani przestępcy dokonują brutalnego ataku na furgonetkę. Jest świetnie, pomyślałem, bo rzeczywiście ja i zapewne wielu z was ciągle czeka na kogoś, kto okiełznałby tak doskonale jak Michael Mann (któremu coś niespieszno do kręcenia) miasto, noc, męskie spojrzenia, muzykę i spluwy.
Trudno więc nie podchodzić do pisania o Den of Thieves bez ciągłego przywoływania z pamięci filmu Manna. Oba obrazy mają tak wiele cech wspólnych, że nie odbija się to korzystnie w żaden sposób na kinie Christiana Gudegasta. A jednak, pomimo że Den of Thieves nie wygrywa na żadnym polu z niedoścignioną Gorączką, to dzielnie podejmuje walkę na przynajmniej kilku poziomach (pewnym filmowym substytutem był Triple 9 z 2016 roku w reżyserii Johna Hillcoata – recenzja).
Jest zatem Skok stulecia (nietrafione polskie tłumaczenie) tą samą epicką opowieścią o złodziejach i policjantach, w której bardzo ważne jest tło i ludzkie charaktery. Tak samo uczestniczymy w życiu rodzinnym obu stron, poznajemy domowe piekiełko i ludzi, którzy mogliby być przecież naszymi sąsiadami, a są mordercami, złodziejami, czy zaprawionymi w bojach gliniarzami. A za każdym z nich człapie tyle demonów, że kul z magazynku by nie starczyło. I to jest jedna z tych rzeczy, która się twórcom udała. Aktorsko bryluje tutaj Gerard Butler (jako Nick O’Brien, poobijany i nakręcony szeryf, którego życie prywatne trzyma się kilka centymetrów nad rynsztokiem), dla którego, zaryzykuję, jest to najlepszy występ od lat (jeżeli nie w ogóle najlepszy). Jego postać nie różni się powierzchownością od bandyty, a aktorskie szarże w tym przypadku warto docenić. Po drugiej stronie barykady też jest ciekawie. Złodziejom przewodzi Ray Merrimen (Pablo Schreiber), były marines (jak i kilku kolegów z ekipy), twardy, bezkompromisowy perfekcjonista. I podobnie jak w Gorączce policjanci i złodzieje wiedzą w pewnym momencie o sobie wszystko, mijają się w knajpie. O’Brien chodzi na tą samą strzelnicę co Merrimen. Charaktery i historia bohaterów jest więc mozolnie i kompleksowo budowana, by widzowi było trudno opowiedzieć się ot tak za którąś ze stron (kolejne podobieństwa).
To, gdzie upadł ze swoim pomysłem Christian Gudegast, to przeniesienie ciężaru na heist zamiast ciągnąć dramatem i akcją. Pomysł na „skok” jest niedorzeczny, nie angażuje, o tym, że jest niejasny nie ma nawet co wspominać. Szkoda, bo Gorączka mogła mieć godnego następcę, tym bardziej, że filary Gudegast wzniósł solidne. Jest dobre tempo, a ponad dwie godziny mijają szybko jak przelot kuli. Nie zapomniał również reżyser (nie mógł, bo to byłby kompletny blamaż) o esencji tech thrillera w wielkomiejskiej dżungli, czyli strzelaninie. Porównując wypadła porządnie, chociaż mniej hucznie. Niemniej będziecie zadowoleni (ja byłem). Ekipy są doskonale wyposażone, tak samo przeszkolone i obu stronom zależy na tym, by przeżyć pod naporem kul.
Den of Thieves to niezły film (z dużym plusem), który pogubił się w rytmach wygórowanych ambicji reżysera. Swoje zrobił, co ważne zarobił i co ciekawe skierowano już do produkcji sequel.
Czas trwania: 140 min
Gatunek: akcja, kryminał
Reżyseria: Christian Gudegast
Scenariusz: Christian Gudegast, Paul Scheuring
Obsada: Gerard Butler, Pablo Schreiber, O’Shea Jackson Jr., 50 Cent, Meadow Williams
Zdjęcia: Terry Stacey
Muzyka: Cliff Martinez