W tym mieście wrzało już zbyt długo, więc na finał opowieści mieszkańcy pracowali od dawna. To ta mała mieścinka w Teksasie, gdzie wciąż goni się Murzynów, najważniejsze interesy trzyma w garści jeden człowiek, a zmęczony szeryf broni mieszkańców głównie przed nimi samymi. To miasto niezadowolonych ludzi, spalonych ambicji i życiowych momentów, w których nie można już zawrócić, ale odegrać się zawsze. A do miasteczka zmierza więzienny uciekinier Bubba Reeves (Robert Redford), mała legenda, kryminalista, potrzebne ujście frustracji i osoba, do której występków mogą odnieść się wpatrzeni w siebie mieszkańcy. I niby są liczne obawy związane z powrotem Bubby, jednak tak naprawdę rozgoryczeni własnym kiepskim losem chcieliby go widzieć na ruszcie, by w końcu wymierzyć komuś sprawiedliwość za własne grzechy. A tych, uchwycił w Obławie Arthur Penn całkiem sporo.
Reżyser, który rok później swoim Bonnie i Clyde na stałe zapisze się grubymi zgłoskami w historii kinematografii, tutaj gani szereg postaw i tworzy kino bardzo zaangażowane, wręcz krzyczące o zachowaniach. Jednak pewien stan rzeczy, jak słusznie zauważa Penn, nie wynika tylko z działań człowieka, a z czasów, które wtedy miały swój początek, albo sytuacji, które już dawno powinny mieć miejsca. Jest to więc opowieść, która dotyka problemów rasowej segregacji, konsekwencji związanych z rozwiązłością (to w związku z seksualną rewolucją, którą zachłysnęli się co niektórzy), czy o wymierzaniu sprawiedliwości na własną rękę, najlepiej w grupie w formie linczu, ot tak, żeby się wyżyć, a odpowiedzialność, wiadomo, rozmyje się. Uderza również fakt, że na ulicach nie widać dzieci, bo jedynymi niedorosłymi są… dorośli.
To, co od razu zwraca uwagę, to mnogość charakterów i reżyserska wirtuozeria z jaką porusza się przy nakreślaniu kolejnych osobowości filmowiec. Każdy z bohaterów jest świetnie napisany i każdy dostał swój czas, by zaprezentować własną, najczęściej niecną (z kluczowymi wyjątkami) postawę. Wrażenie robi obsada, która spotkała się na planie filmu Arthura Penna. W roli głównej występuje Marlon Brando, który dał tutaj popisowy występ. Jako szeryf ma dość ludzi i miejsca, w którym pracuje. Fatalistyczny jest wydźwięk całej jego pozycji, bo z jednej strony ma chronić wszystkich obywateli, z drugiej każdy uzurpuje sobie prawo do wykorzystywania go, jego pozycji, stanowiska, które jest opłacane przez podatników. Na ulicach tej ponurej, zmierzającej do upadku mieściny zobaczymy jeszcze Jane Fondę, Angie Dickinson czy Roberta Duvalla. Uciekiniera, na którego wszyscy ostrzą noże gra Robert Redford (Bubba to kryminalista, który o ironio, jest tutaj jednym z nielicznych pozytywnych charakterów). Obława jest doskonała w formie, głęboko zakorzeniona w czasie swojego powstania, bardzo cięta z dialogami, które demaskują naganne zapatrywania wobec ludzi, ale i samego życia. Za scenariusz była odpowiedzialna Lillian Hellman, która oparła go na sztuce teatralnej The Chase Hortona Foote’a. Co ciekawe, sam reżyser nie był usatysfakcjonowany z efektu swojej pracy i uważał, że obraz mógłby być lepszy. Z perspektywy czasu uważam, że jest bardzo dobry.
Do wyszperania na CDA