Z przytupem rozpoczął swoje amerykańskie wojaże japoński filmowiec Ryuhei Kitamura. Dobrze się jednocześnie stało, że producenckie studio zrezygnowało ze swojego pierwszego wyboru, czyli reżysera Patricka Tatopoulosa. Kitamura był już wtedy doświadczonym twórcą, który z gore był za pan brat, a tego wymagała historia. Tatopoulos natomiast swoim pełnometrażowym debiutem Underworld: Bunt lykanów zaatakował kina rok później.
Kitamura dostał do swojej filmowej roboty opowiadanie Clive’a Barkera pod tym samym tytułem, a które to znajduje się w Księdze krwi wydanej również na naszym rodzimym poletku. Rzecz o wielkomiejskiej dżungli i zafrapowanym swoją pracą fotografie, który próbuje zacząć zarabiać na swoim fachu. A ponieważ najlepiej sprzedaje się śmierć, Leon Kaufman schodzi coraz głębiej i pstryka coraz odważniejsze zdjęcia. Jego historia zbiega się z doniesieniami o kolejnych zaginięciach w miejskim metrze. Miejska legenda biegnie swoim torem, a Leon w mig wykorzystuje szansę i wpada na trop rzeźnika, który to podróżuje w nocy, wyczekuje osamotnionych pasażerów i młotkuje, a w dzień pracuje jako, niespodzianka, rzeźnik w ubojni.
Szkielet opowiadania i wykończenie historii zostało należycie i z szacunkiem przedstawione. Dodatkowo okazało się, że Ryuhei Kitamura dał tyle od siebie, że całość została wyjątkowo uszlachetniona jego autorskim gestem. Kolejny raz Azjata pokazał się z tej kreatywnej strony. Jego sceny „akcji”, doskonale zaplanowane akty mordu z wykorzystaniem CGI, które tutaj nie boli, a tylko dodaje wyjątkowo apetycznego kiczu, to najlepsze neo gore od lat. Ślizg na gałce ocznej, trzask z młotka na odlew przez czaszkę, najlepsza bójka wśród wiszących ciał i kilka wykwintnych katuszy, które przeżywają ofiary rzeźnika, w którego wcielił się z gracją Vinnie Jones niegdysiejszy pomocnik Chelsea, to soczysta wyżerka dla fanów gatunku. Horror mieni się w wyjątkowo sugestywnych barwach, które nomen omen ratuje ponownie Kitamura tym razem za amerykańskie dolary. Przymknąć oko należy bowiem i na głównego bohatera Leona Kaufman, fotografa, którego postać „położył” całkowicie Bradley Cooper oraz jego szanowną partnerkę, aktorkę Leslie Bibb. Od początku do końca bryluje tutaj tylko i wyłącznie Vinnie Jones.
Co do tła, to trzeba niestety nadmienić, że opowiadanie Clive’a Barkera ofiarowało niedużo poza jednym spotkaniem fotografa z antagonistą w wagonie i krwawą potyczką. Oczywiście tych 20 kilka stron daje Barkerowski popis atmosfery strachu i grozy, ale i to co próbował dodać Kitamura zasługuje na uznanie. Plany miał więc reżyser ambitne. Filmowy Kaufman jest wegetarianinem, co znamienne przy filmowych kadrach, przez które przelewają się litry mięsnego tłuszczyku. Sprawa jego zapatrywań kulinarnych jest oczywiście wspomniana, ale ponownie za słabo potraktowana przez grę aktorską Coopera. Gdzieś tam, na marginesie filmowej taśmy, Kitamura ugryzł troszeczkę temat fascynacji mordem, ale na mocniejsze zagłębienie się w temat (vide Nightcrawler) nie było już czasu. Barkerowski sznyt czuć najmocniej w finale, a cała droga do, to najlepsza mobilna masarnia ever.
Film możecie obejrzeć tutaj. Za seans ślę podziękowania dla
Czas trwania: 98 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Ryūhei Kitamura
Scenariusz: Jeff Buhler, Clive Barker (na podstawie opowiadania)
Obsada: Bradley Cooper, Leslie Bibb, Vinnie Jones, Brooke Shields, Roger Bart
Zdjęcia: Jonathan Sela
Muzyka: Johannes Kobilke, Robbie C. Williamson