A zaczyna się od piosenki Kids in America Kim Wilde, która brzmi wyjątkowo złowieszczo w odniesieniu do nadchodzących, wiecie jakich, wydarzeń.
Come closer, honey thats better
Got to get a brand new experience
Angielski reżyser Johannes Roberts w końcu zostanie zauważony. Realizując kino gatunkowe, od 2000 roku ze średnim rezultatem próbował się przebić i wykroić sobie kawałek z branżowego tortu. Dopiero rozwijająca się franczyza, której nikt o znamiona franczyzy nie podejrzewał, przyniesie mu z pewnością największy splendor. Co ciekawe, w odniesieniu do obrazu Bryana Bertino (pierwsza część Nieznajomych z 2008 roku) skłania się ledwo co konceptem, zarysem nie dającej się wytłumaczyć idei zbrodni bez motywu. Odpowiedź „Dlaczego nie?” koresponduje więc z wytłumaczeniem rzezi sprzed dekady „Bo możemy”. Twórcy porzucili cały sznyt na home invasion i wrzucili czwórkę głównych bohaterów, rodzinę 2+2 w pazury sprawdzonego slashera. I widać jednocześnie, że Roberts najwięcej czerpie z klasyka Johna Carpentera Halloween.
Podobało mi się bardzo, ale dopiero od 50 minuty, kiedy slasher nie udawał już niczego, czego nie powinien, a reżyser w końcu popuścił cugle i dał widzom fenomenalne widowisko. Pojedyncze przystanki, w tym cały finał, to jedne z najlepszych operatorskich i muzycznych zagrań. Retro stylistyka ponownie odbija się tu echem od tego co słyszymy i widzimy. Co ciekawe, twórca muzyki Adrian Johnston wykorzystał sample z oryginalnego utworu Kim i przeciągnął je do całego podkładu muzycznego pod niektóre akcje, wyszło fenomenalnie. Zwróćcie zresztą uwagę na początek piosenki Kids in America i sami stwierdzicie, że to horror pełną gębą. Reszta to gotowa playlista na nostalgiczny ejtisowy wieczorek: Cambodia Kim Wilde, Tiffany I Think We’re Alone Now, Bonnie Tyler ze szlagierem Total Eclipse of the Heart, czy Mental as anything Live it up (Hey yeah, you with the sad face brzmi co najmniej ponuro w zestawieniu z koszmarem, który przeżywają ekranowe postaci) i kilka innych. Operator Ryan Samul to fachura pierwszej maści, bo przecież znacie te jego mroczne, rozświetlone latarniami mgiełki z Cold in July (recenzja tutaj). Ryan już dawno poskromił neony (scena na basenie w Ofiarowaniu – majstersztyk) i okiełznał mglistą aurę, a w filmie Robertsa okazało się to wyjątkowo przydatną umiejętność.
To mógłby być hit, ale i tak jestem w pełni usatysfakcjonowany daniem, głównie dzięki finałowi, czyli filmowemu deserowi. Wprawdzie ograne schematy z 2/3 filmu ciążą niemiłosiernie, to jednak konwencji można wybaczyć wiele, w tym i słabo wykorzystaną Christine Hendricks (z drugiej strony, myśląc zdroworozsądkowo, to ze swoimi obfitymi kształtami mogłaby wyglądać kuriozalnie gnając przez okoliczne łąki). Sporo też zabrakło Bailee Madison, żeby zostać rasową scream queen i obawiam się, że w jej przypadku ta chwila nigdy nie nastąpi. I naprawdę niewiele potrzeba było do oceny dobrej, czyli pełnego pozytywu. Niemniej warto. 6+++
Czas trwania: 85 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Johannes Roberts
Scenariusz: Bryan Bertino, Ben Ketai
Obsada: Christina Hendricks, Bailee Madison, Martin Henderson, Lewis Pullman
Zdjęcia: Ryan Samul
Muzyka: Adrian Johnston