To nie tylko western, a kawał prawdy o człowieku i cywilizacji. Polityczna struktura fabuły, czyli osadzenie akcji filmu wśród rozgorzałych rewolucyjnych podchodów, haseł, ciągłych przygotowań do bitwy dla mnie stanowią tylko tło, które pomaga scharakteryzować kilka postaw, wszystkie trafnie. Damiano Damiani nakręcił wielki film o kłamstwach, hipokryzji, ludziach, którzy pewien dziki etos uważają za największe dobro i tęsknią za nim, ale… czasem to tylko czcza gadanina, bo z reguły liczy się tylko wygoda jednostki, a marzenia bardzo łatwo przysypać złotym kruszcem i wnet odejdą na drugi plan. Jednak i wtedy wypada być czujnym, bo niezbadana jest dusza ludzi z krótkim lontem.
Meksykańska rewolucja to jak wspomniałem idealne tło, bo realia historyczne ciężko tu wyłapać, tym bardziej umiejscowić wydarzenia w konkretnym okresie, a filmowe postaci dopasować do autentycznych osób. Ale reżyserowi to było nawet na rękę i z pewnością zabieg był przemyślany. Nie byłoby nic gorszego, gdyby widz pewien wzór postępowania dopisał do konkretnych historycznych nazwisk. Ludzka natura, jak wskazuje Damiani, nie ma imienia i nazwiska i zawsze jest tak samo zepsuta.
Zaczyna się od napadu na pociąg, w którym jednym chodzi o zabawę (przywódca bandy Chuncho – wybitny Gian Maria Volontè), innym o broń, którą można przy okazji zdobyć i sprzedać pomagając rewolucji (El Santo – Klaus Kinski), a jadącemu w pasażerskim wagonie chodzi o przedostanie się w szeregi rzezimieszków. To Amerykanin w idealnie skrojonym garniturze, który dzisiaj pracuje dla rządu w Meksyku, jutro może wykonywać misję w Kolumbii. Nieważny dla niego jest kraj, a istotna tylko waluta, wspólna dla całego świata, złoto. Wkrótce banda Chuncho będzie już wspólnie próbowała dostać się do generała Eliasa razem z nowo dokooptowanym gringo, którego ochrzczono Niño. Po drodze wymierzą pokrętnie rozumianą sprawiedliwość co lepiej sytuowanym.
Nie ma u Damianiego szlachetności, liczy się tylko interes. Wielkie, bohaterskie, rewolucyjne zrywy pięknie brzmią tylko przy ognisku, a najczęściej są tylko krwawą odpowiedzią za lata niedoli. Czuć i owszem reżysera, który przechyla się lekko w lewą stronę, ale nie stanowi to o dyskursie w przedstawianych zagadnieniach, a jedynie o własnych sympatiach. Ja widziałem podłości z tej i z tej strony. Jaśniejsze światło skierowane na generała Eliasa nie przesłoniło mi ogólnej, ponurej wymowy o tych, którzy naprawdę cierpią w przewalających się kartach historii. „Chcesz mnie zabić, bo jestem bogaty?” – pyta majętny właściciel ziemi wieśniaka, który czuje się pewnie, bo towarzyszy mu banda Chuncho, „Nie. Dlatego, że ja jestem biedny”. Krwawe żniwo jest zbierane po obu stronach i żadna nie jest w stanie się zatrzymać. W tej całej opowieści, gdzie ciężko wysupłać choć jednego pozytywnego bohatera, najbardziej „konkretny” i chyba najbliższy zrozumieniu jest mi Niño. Człowiek interesu, elegancki gringo (taki też jest alternatywny tytuł filmu), najemnik, człowiek będący tylko przelotem na tych ziemiach. Nie podoba mu się Meksyk, o czym zresztą nie raz mówi. Gringo nie potrafi zrozumieć bajarza bujającego w obłokach, zawsze szczerego Chuncho. To człowiek działający podług swoich pierwszych potrzeb. Jeżeli pożąda to bierze, jak jest zmęczony idzie spać. Marzy o akcji, działaniu, dobrej strzelaninie, jak dziecko potrafi się cieszyć z ataku nieprzyjaciela, gdy na wozie ma karabin maszynowy – istny rarytas w tych czasach. Jest jeszcze Santo i nawet on doskonale w tych kilku fragmentach pokazał duszę zacietrzewionego, oddanego sprawie człowieka.
Dwugodzinny film przelatuje jak ta kula dla generała, która potrafi zmienić bieg wydarzeń, ozłocić sprawcę, pogrążyć kraj w chaosie, a ostatecznie zyskają zawsze ci, którzy od dawna siedzą przy stole.
Film z tych największych, ponadczasowych.
Czas trwania: 118 min
Gatunek: western, dramat
Reżyseria: Damiano Damiani
Scenariusz: Salvatore Laurani, Franco Solinas
Obsada: Gian Maria Volontè, Klaus Kinski, Martine Beswick, Lou Castel, Andrea Checchi
Zdjęcia: Antonio Secchi
Muzyka: Luis Bacalov