Pentagon Papers, czyli 7 000 stron raportu o zaangażowaniu amerykańskich sił zbrojnych w wojnę w Wietnamie. Raport był wstydliwy (co najmniej), bo ukazywał błędne decyzje i rząd USA, który nie jest w stanie pogodzić się z klęską w wojnie, której nie można było już wygrać. Właściwa filmowa fabuła rozpoczyna się, gdy wojskowy analityk Daniel Ellsberg uczestniczący w kolejnej wietnamskiej turze jest rozgoryczony działaniami wojennymi swojego kraju. Kopiuje tajny raport dotyczący ostatnich lat i przekazuje część dokumentów dziennikarzom The New York Times. Publikacja wywołuje precedens, wściekłość Nixona i federalne restrykcje nałożone na gazetę. Tymczasem kolejną partię dokumentów dostają w swoje ręce dziennikarze Washington Post, na której czele stoi Katharine Graham (Meryl Streep). Sytuacja jest już w tym momencie zupełnie inna. Dziennikarze mogą wydrukować kolejną partię dokumentów, ale muszą się liczyć z tym, co ich niechybnie czeka (sprawa może dotyczyć oskarżeń o zdradę). Na domiar złego tytuł wszedł na giełdę papierów wartościowych i przeciwnicy publikacji obawiają się reakcji inwestorów.
Jednak seansu nie wypełnia w całości obraz walki o wolność prasy (na szczęście). Steven Spielberg w swojej Czwartej władzy ugryzł kilka tematów i każdemu z nich poświęcił tyle czasu, żebyśmy poznali dylematy bohaterów, problemy, racje i w końcu stanęli przed tymi samymi trudnymi wyborami. Wykorzystał również fenomenalnie aktorów, którzy odegrali najważniejsze tutaj filmowe role i miałem wrażenie, że w szczególny sposób, dzięki swojej charyzmie oddziaływali oni na każdego na filmowym planie. A jakim szczęściem jest mieć w obsadzie Meryl Streep i Toma Hanksa wiedział doskonale Spielberg i pokazał to już w pierwszej scenie z udziałem obojga. Niby nic, niby zwykła pogawędka przy stole w restauracji, a i widz i zapewne wszyscy z ekipy realizacyjnej oczu nie mogli oderwać od tego jednego długiego ujęcia i zwykłej rozmowy pełnej smaczków.
Czwarta władza to sprawnie opowiedziana historia, jak już wspomniałem, nie tylko o walce o wolność prasy. Właścicielka gazety, Katharine Graham, która odziedziczyła w spadku tytuł po zmarłym mężu, który wcześniej przejął interes po teściu, całe życie czuła się obco w branży opartej na męskich filarach. Spielberg pokazał wiele scen, gdzie kobieta może czuć się przytłoczona i męskimi rozmowami i sytuacjami, gdzie jest „pomijana”, pomimo swojej pozycji (trochę na własne życzenie, ale nie trudno to zrozumieć). Do tego doszedł kolejny ciekawy dylemat dotyczący ludzi władzy, polityków wysokiego szczebla, którzy od lat „trzymali” sztamę z właścicielami największych prasowych tytułów. Po Pentagon Papers każdy musiał zweryfikować swoje znajomości i nauczyć się oddzielać życie prywatne od interesów. Jako dramat, Czwarta władza ma więc wszystko co jest potrzebne, by dostarczyć emocji. Są bohaterowie, którzy muszą się zmienić. Jest napięcie, które zmianom towarzyszy i są w końcu chwile, w których jako widzowie do końca nie wierzymy, czy postaci zmianom się poddadzą.
Takie filmy jak Czwarta władza są wciąż niezmiennie potrzebne, a ważkość tematu niebywała. To, czy zrobi on większe, czy mniejsze wrażenie niż podobny na pierwszy rzut oka zeszłoroczny Spotlight (recenzja tutaj), to indywidualna sprawa odbiorcy. Oba są niezwykle potrzebne, w obu wychodzi na plan pierwszy kwestia najważniejsza – nikt nie powinien spać spokojnie ze swoimi niegodziwościami.
Czas trwania: 116 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer
Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Sarah Paulson, Bob Odenkirk, Tracy Letts, Bradley Whitford
Zdjęcia: Janusz Kaminski
Muzyka: John Williams