Jeżeli Michael Winner chciał pożegnać się z filmową serią Życzenie śmierci z jajcem, zamknąć swój twórczy epizod z przytupem (zrealizował w sumie trzy części), to powinienem ocenić ten krok jako genialny. Finał filmu wygląda więc jak sylwester, tyle się dzieje na mieście! Wszystko się zgadza! Wybuchy, pełno wiary na ulicach, strzelają, wylatują przez okna, brakuje czołgów, ale może nie zdążyły dojechać.
Zaczyna się klasycznie, bo od zabójstwa. Z nowości trzeba odnotować brak gwałtu. To by było coś, co ironicznie dałoby lekki powiew świeżości, bo ofiarą był stary przyjaciel głównego bohatera z czasów wojny w Korei. Musimy się niestety zadowolić tylko morderstwem. Przyjaciel mieszkał w jednej z podłych dzielnic Nowego Jorku (tak, nasz uzdolniony na każdym polu architekt wraca na stare śmieci), a Paul zajmuje jego lokum i staje się prawdziwym utrapieniem dla rządzących na dzielni bandytów. Hersztem jest pierwszej maści świr, elegancko wygolony Fraker (Gavan O’Herlihy). Okolica jest jakby żywo wyjęta z najbardziej plugawych spag-westernów. Przemoc czyha za każdą latarnią i za każdym hydrantem. Ludzie wracają z zakupami i dostają w czapkę. Sama okolica wygląda na początku jak Sarajewo w 1992 r., a pod koniec filmu jak w 1996 r. Nie ma prawa i sprawiedliwości, bo i policja tak daleko się nie zapuszcza. Co ciekawe, Kersey dostaje wolną rękę (hihi) od szeryfa, przepraszam, komendanta policji (charakterystyczny aktor drugoplanowy Ed Lauter), który nie cierpi robactwa (scena ze zgniatanym karaluchem jest co najmniej wymowna).
To idealny film na spotkanie z przyjaciółmi, najlepiej suto zakrapiane. Życzenie śmierci 3 stanowi znakomitą formę rozrywkowego spędzania czasu przy wspominaniu złotych czasów kina akcji z VHS-owych odmętów, gdzie strzelano do siebie z wyrzutni, wypadało się z okien przy wtórze eksplozji. Śmiechu tu co nie miara. Bronson strzela do drobnych rzezimieszków, którzy skusili się na torebkę (stały obrazek, jakby wpisany w folklor ulicy) z giwery (Wildey .475 Magnum), która powaliłaby słonia. Postronni mieszkańcy zachowują się jak wszyscy 'non player characters’ w grach video, których można potrącić samochodem, a ci wstają i idą dalej. Ta ulica żyje Dzikim Zachodem, a finał to eksplozja fanaberii, ale i czystej radochy z tworzenia ekranowej rozwałki. Wygląda to tak, jakby Golan i Globus, producenci z The Cannon Group sypnęli na finał kasy i rzucili: „Bawcie się, niech Kersey rozpieprzy to miejsce”. W ostatnich walkach uczestniczą wszyscy mieszkańcy (sprzymierzeni przeciwko zbrodni), a Kerseyowi pomaga komendant policji!
Tak, to pozycja wyjątkowo ekstrawagancka, przegięta na B-stronę tak, że statek nabiera wody, ale ile przy tym zabawy! To z pewnością była najtrudniejsza do zrealizowania część. To już bowiem nie było Życzenie śmierci i kino zemsty, a kino wojenne! Bitwa z gangami i wszystkie sceny na ulicach kręcone były w Londynie w dzielnicy Brixton, a ekipa pewnie opędzała się od autentycznych gangów, które zalegają w tamtej okolicy (pozostałe zdjęcia robione w Nowym Jorku). Nie odmówię scenom tego, że są spektakularne i kręcone po bandzie (zresztą byli nawet ranni wśród kaskaderów). Pomijając wszystkie absurdy, wtórność (nawet muzyczną, bo wykorzystano po części kawałki Jimmiego Page’a z drugiej części), przaśne dialogi, idiotyczne zwroty akcji i szczątkową fabułę, która służyła tylko jako pretekst, by doprowadzić do strzelaniny, to… trzeba to zobaczyć, bo tytuł stanowi przecież kawał VHS-owej spuścizny.
Czas trwania: 92 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Michael Winner
Scenariusz: Don Jakoby, Brian Garfield
Obsada: Charles Bronson, Deborah Raffin, Ed Lauter, Martin Balsam, Gavan O’Herlihy
Zdjęcia: John Stanier
Muzyka: Jimmy Page