Mogli wybrać się na weekend do Amsterdamu, Las Vegas czy nawet Belgii. Nawet chcieli, ale tragiczne wyjście do miasta zaowocowało wyprawą na szwedzką górską przełęcz. Pojechali, by uczcić pamięć przyjaciela, który niegdyś optował za tym kierunkiem. Teraz, już w czwórkę, na męskiej przygodzie, z daleka od Wi-Fi, bieżącej wody, żon i dzieci (w tej kolejności) muszą stawić czoła pierwotnej naturze.
Rytuał to horror nakręcony na podstawie powieści Adama Nevilla pod tym samym tytułem. Jednak jako horror nie sięga tylko po bohaterów w trakcie wyprawy, ale okazuje się też miejscami surrealistyczną walką z własną traumą, a dla wszystkich weryfikacją postaw, hartu ducha, obrazem odwagi i tchórzostwa. To oczywiste, że nie można nikogo ganić za postawę nie będąc nigdy w tym samym położeniu, bowiem według twórców najważniejsze jest przeżycie. Heroiczna postawa, jakże pożądana, może przecież przynieść zgoła inne efekty.
A oni wszyscy znowu będą powtarzać to samo. Że „sztampa” i że „klisze” (moje ulubione). Tak, David Bruckner nie siląc się na oryginalność nakręcił porządny, nieco staroświecki horror, który w latach 80. miałby tagline „Sometimes dead is better” albo “Who will survive and what will be left of them?”. Te i wiele innych „zachęt” na okładkach kaset video zawsze zwiastowało to samo – rozrywkową sztampę dającą 90 minut obcowania z video-frajdą. Co wymyślicie, zapewne tu jest. Mężczyźni nie przystosowani do survivalu zbaczają z trasy. Jeden kuleje, trochę się gubią, trafiają w miejsce, do którego za cholerę by nie weszli, gdyby nie wyjątkowe okoliczności. Są świadkami dziwnego, obcesowego kultu, ofiarami omamów, a głównie nieproszonymi gośćmi. No, ale jak już są, to trzeba ich należycie podjąć! I w zasadzie to wszystko. Jednak David Bruckner swoim Rytuałem nie ściemnia, jeżeli chodzi o swoją twórczą drogę. Jest reżyserem od horrorów i z horrorem mu najlepiej wychodzi. W Rytuale, przy okazji klasycznego survivalu ściągniętego do roli slashera (którego film jest naturalnym gatunkowym spadkobiercą), dostaliśmy jeszcze ździebko folk horroru. Niedużo, ale na tyle, by smakowicie wychylał się zza gęstych drzew. Pogańskie sekty z ukłonem w kierunku mitologii nordyckiej zasługiwały być może na bardziej plugawe koszmary, jednak i te, skrojone przecież na molocha z branży VOD, platformę Netflix, są satysfakcjonujące. Jest tu bowiem parę scen, które reżyser Southbound i jednego z segmentów w V/H/S (Amateur Night) z powodzeniem zaimplementował (przemycił?) na szersze grono odbiorców. Podstawowym atutem Rytuału jest miejsce jego nakręcenia i lokacje dobrane przez sztab produkcyjny. Wrażenie robią wszystkie widoki, gęsty las, leśne ścieżki, dziewicze przesmyki. Tylko wziąć plecak, paczkę przyjaciół i poszwędać się po tej dziczy! A nuż spotka się jakieś miłe i sympatyczne towarzystwo. 6+