Dla mnie osobiście Piękna praca to obraz ucieczki, przynajmniej na początku. Coś jak skazanie się przez zakonników na życie w klasztorze. W tym przypadku chodzi o legię cudzoziemską i oddalony przyczółek na czarnym lądzie (film był kręcony w Dżibuti). To historia byłego już żołnierza, oficera Galoupa (Denis Lavant) i jego wspomnień dnia codziennego na spalonej słońcem ziemi. Teraz, przechadzając się samotnie francuskimi ulicami, ucieka myślami do żołnierskich rytuałów, zajęć, które wypełniały czas od świtu do zmroku. Wtedy wszystko było inne, prostsze, łatwiejsze. Musztra, ćwiczenia, manewry. Spokój zaburzył nowy rekrut Gilles Sentain (Grégoire Colin, doskonale przeze mnie zapamiętany z jednego z lepszych filmów Agnieszki Holland, Olivier, Olivier), od którego bił magnetyzm. Galoup zazdrosny o jego hart ducha, młodość, siłę witalną (bo sam, jak wspomina w narracji, już rdzewieje) zaczął się… rozpadać. Nigdy na zewnątrz, bo tam Galup wciąż trzymał fason.
Claire Denis nakręciła piękny film ze świata, gdzie nie można okazywać uczuć, a emocje szybko wypada stępić prowadząc tym samym do samozagłady. Francuska reżyserka stworzyła, posiłkując się powieścią Hermana Melville’a Billy Budd, Sailor, obraz trudny, gdzie gros wydarzeń opowiadanych jest zdjęciami – stłumionymi pragnieniami głównego bohatera. Nie ma tu nic więcej niż widzi Galoup, którego być może nieco podkoloryzowane wspomnienia przedstawiła wybitnymi zdjęciami Agnès Godard. Operatorka wizualizuje więc spektrum postrzegane przez głównego bohatera. Żołnierze uchwyceni są często w bliskich kadrach, nierzadko jako posągowe figury greckich herosów lub uczestnicy pierwszych igrzysk. Jest to bez mała monumentalne, czyste, a wtórują temu podniosłe chorały pasujące swoim brzemieniem do przeżywania uczuć wzniosłych. Piękna praca jako seans wymaga od widza absolutnego skupienia. I nie dlatego, że może coś umknąć, bo wiele scen jest podobnych, a obiekt do kadrowania wspólny – mężczyzna. Chodzi raczej o poddanie się wolnemu tempu opowieści, specyficznej strukturze, która pomogła zbudować obraz człowieka wycofanego. Wybitny w tej roli Denis Lavant gra delikatnymi gestami, subtelną mową ciała, spojrzeniem, a jednak czuć pod tą maską ogromne emocje. Jakie? Ostatnia scena ukazuje je dobitnie, stanowi kontrast do całego filmu. Jest genialna, pokazuje jednocześnie zwycięstwo Galoupa i uczucie wolności, którego nie było mu dane zaznać tak długo.
Ważny, oparty na szczątkowej narracji film, takiej samej oszczędnej grze wszystkich aktorów, znikomych dialogach, z akcją, która przesuwa się z prędkością mijanych przez pułk legionistów tubylców (a i ci potrafią czasem stać w miejscu). Ważne jest również to, że Claire Denis niczego nie sugeruje tak i ja się sugerować nie starałem. Oglądajcie uważnie.