Na planecie Ziemia jest coraz gorzej (jeszcze gorzej?). Eskalują się konflikty, ludzkość głoduje, narastają problemy z dostawą energii. W wyprawę kosmiczną wyrusza załoga, która ma uruchomić eksperymentalną technologię zdolną rozwiązać problemy energetyczne.
To chyba ewenement przy rozszerzaniu filmowych kompleksów, gdy każdy kolejny film tak trudno umiejscowić na fabularnej trajektorii w całej (piszącej się jeszcze) historii. Jeżeli Paradoks jest prequelem, to sięgającym raptem chwili. Cloverfield, Cloverfield Lane 10 i Paradoks Cloverfield trzeba docenić, bo podług autorskiej wolności (jakkolwiek to brzmi, bo chciałbym wierzyć, że ktoś to trzyma twardo w ręku wiążąc wszystko do jednego planu) każdy „odcinek” jest innym filmem. I doceńmy również to, że w myśl kinowej rozrywki świeżości nadaje fakt, że dostajemy ciągle inną gatunkową rozrywkę. Od found footage, przez dramat i thriller, po kosmiczną, komiksową, odjechaną i wywróconą pulpę. Najważniejszy w Paradoksie (a paradoks jest tu słowem kluczem) jest incydent i wywrócona na lewą stronę rzeczywistość. Zderzenie wszechświatów, anomalie, w końcu zazębiająca się rzeczywistość alternatywnych światów (nie dwóch, ale wydaje się, że co najmniej trzech), jak zwał tak zwał, daje pole do popisu dla całej masy odrealnionych pomysłów. Na stacji kosmicznej widzimy efekty uboczne, zjawiska, które wykręcają percepcję załogi i stawiają ją w sytuacji bez wyjścia, chociaż wydaje się, że do końca będą walczyć. To zresztą kolejna cecha, chyba taka, którą można przypieczętować realia w tym uniwersum – beznadzieja sytuacji. Losy ludzkości są przesądzone. Finał Cloverfield Lane 10 (recenzja tutaj) pokazał, że człowiek będzie się opierać, ale to wszystko, wobec ogromu wydarzeń, zdaje się być walką co najmniej bezcelową.
Jaki jest Paradoks? Jest nierówny i dość długo przyjemnie oglądalny głównie ze względu na naszą rozpaloną ciekawość. Gubi się pod koniec, gdy lecąc w zasadzie sztampą od początku scenarzystom wypaliły się pomysły i musieli zakończyć spektakl jak zwykle, czyli ucieczką. Ostatnie sekwencje chyba należą do znaku rozpoznawczego Cloverfield, czyli bam! Wszystko co robili bohaterowie jest śmieszne i nieistotne. To tak jakbyś dostał zadanie posprzątania pomieszczenia, a po uporządkowaniu tych dwóch kwadratowych metrów, okazało się, że szefowi chodzi o cały magazyn i halę pod adresem obok. Reasumując, bawiłem się świetnie na niezłym filmie.
I doskonale zdaję sobie sprawę z wszystkich jego wad. Nie można być bowiem cały seans pobłażliwym, nawet jeżeli tak wiele scen jest idealnie skręconych pod mój gust. A na to wszystko dostałem jeszcze solidną porcję samoświadomej szydery, prawie stand-upowej zgrywy w wykonaniu Chrisa O’Dowdiego. „Klaskałbym, gdybym mógł” – mówi Mundy (O’Dowd) z kikutem i muszę przyznać, że jest zresztą najlepszy z obsady (aktor z niezapomnianego sitcomu IT Crowd. Bardzo kibicuję każdemu jego występowi). Resztę castingowych wyborów przemilczę, włącznie z Danielem Brühlem, tutaj kiepskim i przede wszystkim nadmiernie eksploatowanym w rolach Niemców.
Cloverfield wyrasta wciąż na najciekawsze filmowe uniwersum z potworami, które wciąż czają się za kotarą i które wciąż rozpoznajemy przez zwaliste kształty, zawsze niedoskonale oświetlone, niczym te stopy intruza za zasłoną. Coś tam jest, ale twórcy zdają się mieć wszystko doskonale przemyślane, więc dawkują nam temat powoli. Abstrahując od jakości i od tego, że Paradoks był fajniejszy na początku, mało fajny w finale, to najwięcej wygrał sam Netflix. Film obejrzeli wszyscy zainteresowani w ciągu pierwszych 48 godzin, bez wielkiej promocji. Ryzykowne bardzo i tylko żałować, że większość recenzentów nie poznała się na tytule! Kończąc, jeżeli Cloverfield był doskonałym posiłkiem w ciemno, Lane 10 pokazał już salę (jest super!), a Paradoks rzut na ulicę i całą restaurację, to wciąż pozostaje tajemnicą, co tak właściwie jedliśmy. Mi smakowało. 6+++
Czas trwania: 102 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Julius Onah
Scenariusz: Oren Uziel, Doug Jung
Obsada: Gugu Mbatha-Raw, David Oyelowo, Daniel Brühl, John Ortiz, Chris O’Dowd, Aksel Hennie
Zdjęcia: Bear McCreary
Muzyka: Dan Mindel