Theodore Kaczynski, znany jako Unabomber, swój przydomek otrzymał w prostej linii po kryptonimie nadanym sprawie. Matematyk i terrorysta, przedmiot najdłuższego i najdroższego śledztwa w historii FBI. Wysyłał listy z bombami, działał w niemożliwym do uchwycenia schemacie. Był również człowiekiem, którego profil było niezwykle trudno ułożyć. Profilerzy, którzy pracowali nad sprawą mieli wprawdzie gotowe odpowiedzi, ale na każdego zaangażowanego w sprawę specjalistę w tej materii przypadał jeden i zarazem inny stworzony przez niego rys osobowościowy.
Potrzeba matką wynalazku.
Manhunt: Unabomber jest najlepszy, gdy ukazuje podstawy prawne pozwalające napisać akt zatrzymania i przeszukania domu Kaczynskiego. Chodzi więc o całą policyjną robotę, która pozwoliła nakreślić profil mordercy. I właśnie eksperymentalne metody, nowe zagadnienia, a ostatecznie lingwistyka stosowana w pracy kryminalnej pomogły opracować wzór i doprowadziły do mordercy. Swoją drogą, okazała się pomocna głównie w sporządzeniu aktu aresztowania, bo przecież podejrzanego wskazała rodzina.
Manhunt: Unabomber i jego osiem odcinków to świetna historia i duże emocje niekoniecznie związane z samymi aktami terrorystycznymi. Te stanowią tylko tło. Prawdziwe napięcie pojawia się w biurach, w decyzjach, które muszą być podjęte. Jak ta, czy skierować połowę całego FBI do jednej akcji. To są ogromne koszty i ogromna odpowiedzialność, a efekty mogą być kiepskie. Ale FBI łapała się wszystkiego, a ogrom przedsięwziętych środków potrafi być wręcz przytłaczający. Twórcy jasno dali do zrozumienia, że trwające 17 lat śledztwo odcisnęło spore piętno na pracy całego biura.
Sama lingwistyka stosowana była wtedy metodą tak iluzoryczną i niepewną, że czasami rozumiałem niechęć do niej przełożonych jednego z głównych bohaterów. Głównych bohaterów jest dwóch. Świetny Paul Bettany w roli Kaczynskiego z całą swoją schizofreniczną przypadłością. Niezwykle inteligenty, świadomy swoich czynów, z chorą misją, z pokracznym rozumieniem społeczeństwa i jego roli we współczesnym świecie. Wielki niby buntownik i piewca wolności był w gruncie rzeczy samotnikiem, skrzywdzonym na studiach wyrzutkiem, któremu nikt nie podał ręki, gdy był jeszcze na to czas. To wyśmienita, niejednoznaczna rola. Na drugim brzegu zobaczymy już nie tak świetnego Sama Worthingtona w roli agenta skierowanego do sprawy, świeżego w biurze, ale już posiadającego swój staż w mundurze. To on, dzięki swojej obsesji i nowatorskim metodom, pomógł schwytać terrorystę. Niestety postać Jima 'Fitza’ Fitzgeralda wymagała więcej poświęceń niż był w stanie dla niej wykrzesać Worthington. I widać, że scenarzyści również potraktowali postać jako nieco wycofaną, chociaż ciągle jest w centrum wydarzeń. Worthington bez emocji jest co rusz stawiany w sytuacjach, które emocji by wymagały. Być może jego agent w rzeczywistości był człowiekiem, który z niezmiennym stoickim spokojem siedział przy stole z dziećmi i studiował manifest Unabombera. Ta postać, a w zasadzie jej losy poboczne są zresztą w pewnym momencie porzucone, chociaż pomogłyby nam zrozumieć co działo się w głowie agenta. Jest kilka scen, w których Fitzgerald się po prostu „znajduje” i jest już za późno, by przedstawić drogę do nich. Ale serial to przede wszystkim czas, presja społeczeństwa i krótki proces. Świetnie natomiast pokazano punkt zwrotny i moment, gdy Kaczynski został skazany oraz zakulisowe tyrady na linii obrona, oskarżony – agenci, gdzie tak wiele zależało od samego mordercy i jego… zmiany. Polecam.