Zaczyna się wyjątkowo przewrotnie, bo jesteśmy postawieni w roli obserwatorów tuż obok sędziego podczas wstępnej rozprawy, na której ważą się losy opieki nad dzieckiem. Po dwóch stronach stołu ze swoimi prawnikami siedzą małżonkowie, a sędzina próbuje ustalić, które z nich zręczniej lawiruje wśród (być może) kłamstw. Jeżeli tak jest, to oboje robią to wyjątkowo zgrabnie, ale wiedzą, że w tym akurat miejscu muszą zachować spokój. W przeciwnym wypadku nie będzie taryfy ulgowej. Mała salka w budynku użyteczności publicznej to zresztą jedyne miejsce (a otwierająca scena trwa kilkanaście minut) i jedyny czas w filmie, gdy nie potrafimy jeszcze rozpoznać stron konfliktu i ich prawdziwej natury.
Za film odpowiedzialny jest Xavier Legrand, do tej pory przede wszystkim aktor, od debiutu Jeszcze nie koniec pełnoprawny reżyser. I trzeba to napisać od razu – Jeszcze nie koniec w ogóle nie wygląda na debiut, a raczej na robotę doświadczonego filmowca, świadomego i potrafiącego przełamać konwencję. Wygląda to na działanie ryzykowne, ale opłaciło się, bo dostaliśmy coś więcej niż dramat rodzinny. Co bardziej zaskakujące, sądziłem, że na takich półtonach (spokojnych i wyważonych z lekka tylko wybuchowych) będzie Legrand opowiadał od początku do końca. Swoją drogą już w połowie seansu chciałem porównywać ten debiut do kina Asghara Farhadiego i do jego Rozstania (recenzja tutaj). Nie byłby to zarzut, bo porównanie do stylu Farhadiego to tylko komplement. Jednak Legrand przedstawił się jako reżyser, który potrafi uderzyć i w dramat i w thriller! Wie jak grać niepokojem, ciszą, jak wywoływać uczucie bezradności i w końcu wie jak wciągnąć widza w swoistą grę o przetrwanie, stanąć ramię w ramię z rodziną, która chciałby mieć po prostu „spokój”. Moje ulubione sceny to te na przyjęciu córki, wymiana spojrzeń, kamienne twarze, dobre miny do złej gry.
Jako społecznie zaangażowane kino w zasadzie nie mówi o niczym nowym, jednak robi to w wyjątkowo sugestywny sposób. Xavier Legrand jak rzadko który twórca dobitnie pokazał strach dziecka i tak dobrze naświetlił sytuację każdego z bohaterów. Doskonale przez to wiemy jaki koszmar przechodzą członkowie rodziny, ale i rozumiemy (jakkolwiek to brzmi) motywy ojca i męża, z jego urażoną dumą samca, który nie wywiązał się z obowiązków, poniósł klęskę na wszystkich frontach rodzicielstwa, a teraz próbuje odbudować popalone mosty. Wiemy to i my i matka z dwójką dzieci (dorosłą już, potrafiącą zadbać o siebie córką i jedyną kartą przetargową, nastoletnim synem). I tylko mężczyzna do końca próbuje ratować swoją pokracznie rozumianą męskość.
Świetne, mocne, wykończone grozą. 7+/10