Bloodlands

Nawet nie znając dokładnych kulisów powstania Bloodlands, posiadając wiedzę szczątkową, szybko można wyrobić sobie przekonanie o tym, jak ambitnym twórcą jest Steven Kastrissios. Oz filmaker,  naturalny spadkobierca całej maści partyzantów ozploitation wszedł z siłą młota pneumatycznego w temat kina zemsty i nie przebierał w środkach, by jego debiut Horseman (recenzja tutaj) zapamiętać. To był krwawy, przejmujący i intensywny film o ojcu, który szuka odpowiedzi na kilka pytań. Realizowany na półśrodkach był godnym następcą całego ozploitation. Przy okazji Horseman pisałem, że twórca swoim debiutem najwyraźniej chce nakreślić całą stylistykę, w której zamierza się poruszać. Stylistykę i owszem kontynuuje, ale temat podjął już już zgoła inny. Będzie wiedźma, nekromancja, wątki kanibalistyczne, zemsta również.

Kastrissios opuszcza Australię i ponownie w pełni autorsko prawie 10 lat po debiucie wyskakuje z filmem nakręconym w Albanii według własnego scenariusza, z własną muzyką, z lokalnymi aktorami i ekipą. Kręcony w tamtejszym języku, bardzo głęboko osadzony w kulturze, czasie i miejscu jest jednym z tych oryginalnych, ambitnych obrazów, słabo jednak czytelnych dla masowego odbiorcy.

Bloodlands to historia pewnej familii. Głową rodziny jest Skender (Gëzim Rudi). Prowadzi rzeźniczy interes, mały sklepik, w którym pomaga mu syn i córka. Interes idzie kiepsko, w zasadzie z miesiąca na miesiąc coraz gorzej. Steven Kastrissios w obyczajowej, rodzinnej sferze czuje się bardzo dobrze jako storyteller. Z kilku dialogów, kadrów dowiadujemy się całkiem sporo i w zasadzie problemy z albańskiego rodzinnego poletka nie różnią się od naszych. Jest więc chęć wyrwania się z domu, problemy finansowe, żona chce wrócić do pracy, ale dumny mąż się nie zgadza. Jest i syn, który ma problemy z wyrażaniem uczuć i zamiast pracy w rzeźni pragnie zostać fotografem. Kastrissios pokazuje w gruncie rzeczy fajną rodzinę, a najważniejsza jest tutaj, już w odniesieniu do kultury, mocna zażyłość rodzinna. Dramat w wykończeniu na horror rozpoczyna się od incydentu z bandą włóczęgów i żebraków, który w rezultacie przynosi tragiczne konsekwencje.

Kastrissios zaprzęga w cugle krwawą zemstę, która jak się okazuje sięga dalej niż jedno pokolenie rodziny, ponieważ zaczynają na jaw wychodzić tajemnice dotychczas zamknięte głęboko pod ziemią. Bloodlands jest gęsty i bardzo wyszukany. Jest też totalnie indie rozrywką z wykwintnym surowym brzmieniem. Jako art-housowe gore (co nieco osobliwe, bo mam wrażenie, że twórcy skusili się na „dorysowanie” brutalnej oprawy) pożenione z nekromancją, obscenicznym kultem stanowi przeciwwagę dla większości obecnie powstających rzeczy. Bloodlands jest trudny w odbiorze, niekomercyjny, który jednak trzeba docenić na wielu płaszczyznach. Albania nadaje się idealnie do studiowania horroru i w mig przypomni wam się koreański Lament (nie tylko ze względu na urokliwe miejsca, a i kilka fabularnych rozwiązań). Z pewnością Kastrissios nie liczy na jakikolwiek finansowy sukces, ale artystyczny jak najbardziej. Pierwsze festiwalowe doniesienia wskazują, że Bloodlands doceniony został, a ja mam nadzieję, że filmowiec nie zatrzyma się ze swoim oryginalnym podejściem do gatunku.

7/10 - dobry

Czas trwania: 82 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Steven Kastrissios
Scenariusz: Steven Kastrissios
Obsada: Gëzim Rudi, Emiljano Palali, Suela Bako, Alesia Xhemalaj
Zdjęcia: Leander Ljarja
Muzyka: Steven Kastrissios