Krótkometrażowe kino zemsty, które wyszło z bydgoskiego podwórka prezentuje się przede wszystkim jako zgrabna, zamknięta w 30 minutach forma. Skończona, pełna i wiarygodna. Szymon Skowroński, reżyser i scenarzysta opowiada w swoim filmie historię mężczyzny, który już nie może zawrócić z obranej przez siebie drogi. Jest totalnie przygaszony, ale na kolejne mordercze akty wyraźnie wystarcza mu siły.
W tych 30 minutach od razu widać dyscyplinę, jaką narzucili sobie twórcy. Opowieść budowana jest z retrospekcji, które płynnie mieszają się z aktualnymi wydarzeniami. Krok po kroku dowiadujemy się co zepchnęło bohatera na ścieżkę, z której nie ma już powrotu.
Całość przebiega pomiędzy codzienną szarzyzną, potrzebą bliskości, stratą, w końcu odwetem (cały czas mieszając fragmenty). Realizując obraz w schemacie revenge movie, ekipa łatała budżet skrótami, jednak i tutaj przyszło miłe zaskoczenie, ponieważ dostajemy nawet próbkę gore! Za podjęcie wyzwania w tym temacie, szacunek.
I nie ma co narzekać na wykonanie, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka widać, czego brakuje produkcji. Szymonowi Skowrońskiemu, jak i całemu sztabowi, z pewnością przydałaby się większa kasa, lepszy sprzęt i być może jakaś burza mózgów, co do kilku wyborów w ułożeniu scen, ewentualnie mocniejszego nacisku na aspekt motywów (chociaż tutaj wszystko wraca do punktu wyjścia, czyli pieniędzy). Ja się cieszę, że historia ma początek, rozwinięcie i potrzebne zamknięcie. Reszty domyślimy się sami, a na uwagę zasługuje na pewno zaangażowanie całej grupy w projekt (to widać!) i chciałbym wyróżnić (jeśli mogę) Krzysztofa Strzyżewskiego w jednej z ról. Naturalny, z potrzebną charyzmą, zdecydowanie zasługuje na swój film.