Idaho, lata 50., dziura jakich mało. Ciągle zawodząca matka czeka na powrót starszego syna z wojska. Chowający się po kątach ojciec nalewa benzynę z własnego dystrybutora zajeżdżającym tu zabłąkanym klientom. Oprócz tego siedzi na ganku wczytany w wampiryczną lekturę, ukrywa się w cieniu tak jak i jego wstydliwa tajemnica. Całe sąsiedztwo to porozrzucani tu i ówdzie mieszkańcy, którzy nie dostali się do Twin Peaks Lyncha, o empatii porzuconego pługa, snują się po okolicznych polach, co rusz wpadając w sidła rozbestwionych maluchów. Jest ich trójka z głównym bohaterem na czele i to właśnie Seth Dove stanie w centrum opowieści o beznadziei swojego dzieciństwa.
Zaskakujący, oryginalny i fascynujący, tak jak wydaje się być fascynujący sam człowiek za to odpowiedzialny. To Philip Ridley, Londyńczyk, który nakręcił swój pełnometrażowy debiut w Kanadzie. Ridley jest również scenarzystą Połyskliwej skóry (film znajdziecie także pod tytułem Krzyk Ciszy). Ale reżyseria filmowa to tylko niewielki wycinek z jego twórczej drogi. Pisze powieści dla dorosłych, książki dla dzieci, wystawia swoje sztuki na teatralnych deskach, jest uznanym poetą i komponuje. Pomysł na The Reflecting Skin (zostańmy przy oryginalnym tytule) przyszedł podczas studiowania w Saint Martin’s School of Art cyklu grafik zatytułowanych American Gothic z obrazem Granta Wooda na czele. To była Ameryka, którą Ridley postanowił przenieść na filmową kliszę. Po zainkasowaniu pokaźnego czeku za scenariusz do hitowego The Krays, otrzymaniu dodatkowych funduszy od BBC z kwotą i tak niedużą na swoją wizję (1,5 miliona dolarów) rozpoczął zdjęcia w Crosfield w Kanadzie. I to właśnie Kanada została niepokojącym odzwierciedleniem obrazu Ameryki Ridleya i wyjątkowo ponurej, dziwnej, przewróconej na lewą stronę rzeczywistości.
Rzeczy, którymi nasiąka w dzieciństwie młody bohater jest naprawdę sporo. Znalazło się tu miejsce na dziecięce koszmary, doznania, które mają wpływ na całe przyszłe, dorosłe życie człowieka. Akcja widziana, rozumiana i, co najważniejsze, opowiadana z perspektywy małego chłopca wykracza daleko poza dający się jasno wytłumaczyć format. Wiele scen mną wstrząsnęło, ale jako naginające rzeczywistość, najchętniej uznałbym je za surrealistyczne (chciałbym).
The Reflecting Skin w osobliwy sposób łączy art housowe doznania z surowym kształtem opowieści oraz takim samym prowadzeniem aktorów. Obserwujemy dziwny związek reżyserskich ambicji wykraczających poza malutki budżet, a jednak dających się rozpoznać od początku do końca. Philip Ridley bowiem opowiada niezwykłymi zdjęciami, homeryckim brzmieniem muzyki i tematem, który unosi do miana epickiego, chociaż to tylko (albo aż) dziecięce fantazje. Jednak jako hybryda, The Reflecting Skin jest rzeczą wyjątkową, nawet jeżeli nie sposób (bo nie sposób) wyłapać wszystkich metafor, także na poziomie samych ujęć. To właśnie czuła i subtelna praca kamery (na stanowisku operatora zasiadł Dick Pope) dała nam te wszystkie wyjątkowe zdjęcia.
The Reflecting Skin nie jest filmem łatwym i takim być nie powinien. Dla mnie okazał się doznaniem wyjątkowym, a reżysera z miejsca mogę uznać za wizjonera. Hipnotyczny, niezwykle uwierający seans miał w sobie coś z kina Lyncha, ale w rzeczy samej nie był niczym z pogranicza snu i fantazji. To raczej horror, który chcielibyśmy, żeby nigdy nie wydostał się poza fantazje. Niestety jest nam bliższy niż byśmy tego chcieli.
Czas trwania: 96 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Philip Ridley
Scenariusz: Philip Ridley
Obsada: Viggo Mortensen, Lindsay Duncan, Jeremy Cooper, Sheila Moore, Duncan Fraser, David Longworth
Zdjęcia: Dick Pope
Muzyka: Nick Bicât