Muzyka, poezja, malarstwo, fotografia, wszystkie gałęzie sztuki, ale i silny przekaz w 90-ciu minutach jednego z piękniejszych filmów w dziejach kinematografii. Nie mam nic do zarzucenia współczesnym dziełom Terrenca Malicka, jednak gdy spojrzy się na Niebiańskie dni, nie można uciec od myśli, że wszystko u Malicka charakteryzowało się kiedyś mocniejszą spójnością. Jako jedność wiążąca wszystkie artystyczne ścieżki, Niebiański dni są przeżyciem niezwykłym, przede wszystkim estetycznym.
Bohaterem jest trójka wyrzutków – Bill (Richard Gere), jego dziewczyna Abby (Brookie Adams) i młodziutka siostra Billa, Linda (Linda Manz). Błąkają się po świecie pracując dorywczo. To rodzina, która opiekuje się sobą, darzy się uczuciem, przyjaźnią, szacunkiem. Są w trójkę na dobre i na złe. Trafiają na ogromną farmę, której właścicielem jest młody pan na tych włościach (Sam Shepard). Razem z innymi w mig zostają włączeniu do rokrocznej rolniczej orki i wpadają w rytm pracy. Ciężkiej, nierzadko katorżniczej, nie najlepiej opłacanej. Zwrot następuje, gdy farmer zawiesza oko na Abby sądząc (jak wszyscy), że cała trójka jest rodzeństwem. Bill widząc nadzieję na odwrócenie podłego losu (swojego i najbliższych) sugeruje, by rozwinąć znajomość. Tak rozpoczynają się tytułowe chwile, czyli niebiańskie dni.
Wiadomo, że Terrence Malick dba o sferę wizualną swoich filmów jak mało kto. Jednak Niebiańskie dni to już nie tylko film, a dzieło sztuki, które trzeba odbierać jak obcowanie z eksponatem w galerii. Zdjęcia Néstora Almendrosa (uhonorowanego za tę pracę statuetką Oscara) potrafią zauroczyć, skłonić do refleksji, nawet wzruszyć. W tym samym melancholijnym rytmie zawieszenia w czasie gra muzyka skomponowana przez Ennio Morricone, tajemnicza, subtelna, zawsze idealnie współgrająca z rytmem opowieści. A ten (rytm) chociaż tak typowy dla Malicka, niespieszny, czasem ospały potrafi przybrać kształt, który Malick już przeforsował w Badlands (recenzja tutaj). W Niebiańskich dniach również przecież obserwujemy wyrzutków, niechciane dzieci, ludzi, którzy igrają z życiem na różne sposoby, na granicy prawa, a nawet ją przekraczają.
Badlands był bardziej dobitny, Niebiańskie dni trzeba odczytywać jako gorzką przypowieść o czasie utraconym, momencie, gdzie odnajduje się spokój i chwilę wytchnienia tylko dzięki kłamstwu. Bohaterowie Malicka są tutaj (niestety?) ludźmi w głębi duszy dobrymi i (o ironio!) właśnie to stanowi początek ich zguby. Sercem opowieści jest młoda Linda, również narrator, która w trochę łobuzerski sposób (idealnie korespondujący z jej typem urody) tłumaczy, opowiada, snuje wnioski i rozpatruje porządek świata na swój naiwny, uroczy sposób. Jest niewinna i żyjąc w ubóstwie stała się kolejnym przybrudzonym aniołkiem, okruchem życia, który u Malicka-poety stanowi rzecz niezwykle ważną, lecz od początku do końca ulotną.
Nie mogę o Niebiańskich dniach myśleć inaczej niż jak o arcydziele. Dużo tu prawdy (chociaż podanej w prosty, przystępny sposób) o miłości, przygnębiających losach, naszej wstydliwej naturze, ale także o tej ludzkiej, zwyczajnej zazdrości i o tym, że nie każdy może być każdym. Niestety.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Terrence Malick
Scenariusz: Terrence Malick
Obsada: Richard Gere, Brooke Adams, Sam Shepard, Linda Manz, Robert J. Wilke
Zdjęcia: Néstor Almendros
Muzyka: Ennio Morricone