Jak Magdalenka u Marcela Prousta w Poszukiwaniu straconego czasu, tak tutaj jedno wydarzenie kieruje autora w stronę wspomnień, w świat dzieciństwa.
Patrząc na tę książkę, jej tytuł sugeruje opowieść o francuskich winach, o ich produkcji. Ferment skojarzeń. Okładka również zwodzi i niestety, jeżeli jesteś wielbicielem wina będziesz rozczarowany. Z kolei jeżeli jesteś miłośnikiem kina, nazwisko autora, związane z wielkimi reżyserami takimi jak Buñuel, Milos Forman, Jean-Luc Godard, też może Cię zwieść. Opowieści o sztuce filmowej tu nie ma. Czasami pada jakieś nazwisko, ale to tylko wspomnieni lub komentarz dotyczący zupełnie innego tematu.
Jean Claude Carriere pod wpływem impulsu powstałego podczas zwiedzania muzeum, poświęconego jego rodzinnym stronom, opisuje fragment swojego życia. „Ku memu zaskoczeniu nagle zobaczyłem w tym muzeum swoje dzieciństwo. […] Dostrzegałem wiele różnic w szczegółach, w wyglądzie mebli, ubrań, niektórych narzędzi, w budowie ścian.[…] Turyści zwiedzali moje dzieciństwo, a ja razem z nimi. Uderzyło mnie to nagłe przyśpieszenie nie czasu, bo jego bieg jest niezmienny, lecz wyglądu rzeczy.”
„Nie żyjemy dość długo, by dostrzegać nieuchwytne ruchy ziemi, nie mieszczące się w czasie naszego życia”.
Nie zobaczymy jak przez lata zmienia się klimat i drzewa obracają gałęzie za ciepłym wiatrem, po to by szyszki spadały w lepiej doświetloną i nawilżoną ziemię. Wpatrzeni w ekrany naszych wspaniałych wynalazków nie wiemy kiedy wysiądą ich baterie, kiedy zmienią się w inne urządzenia, kiedy zamkniemy ostatnie papierowe biblioteki. Nie wiemy, nie dostrzegamy, nie myślimy o tym. Jesteśmy przede wszystkim „teraz”. I ciągle „teraz” następują zmiany, natomiast świat opisywany przez autora był całymi wiekami niezmienny. Dla wielu pokoleń oczywisty, powtarzalny, trwały. Miejsce urodzenia wyznaczało nieraz granice świata, ale przede wszystkim było tego świata podstawą i opoką.
Podążymy z bohaterem na słowne grzybobranie. Będziemy smakować borowiki, cesarskie muchomory, kanie. Smażone na ogniu z czosnkiem i pietruszką. Będziemy szykować mięsa, smakować, uczestniczyć w posiłkach, ale najpierw trzeba będzie kurczaka, kaczkę, czy świnię zabić i przygotować. Podobnie trufle, zanim zjemy trzeba będzie je wyzbierać. Ryby złowić stojąc po pas w strumieniu, zastawić wnyki na dziczyznę, do tego zaorać pole, zadbać o winorośl, udrożnić meliorację, zwierzęta, a oprócz tego posprzątać dom, załatać dziury i zrobić całe mnóstwo innych spraw które wówczas ludzie musieli robić. Poznamy rodzinę, sąsiadów, znajomych. Nie mieli czasu jak my, na książkę, film czy internet. Życie było trudne i pracowite, ale potrafili w tym wszystkim lubić siebie i swoje miejsca na ziemi.
W czasie który autor opisuje, rozpoczęły się zmiany jakich wcześniej ci ludzie nie doświadczyli. Rozwój techniki, najpierw delikatny, w pewnym momencie mocno zachwiał strukturami, które wytworzyły się przez wieki. Zniknęły rodzinne więzy, zniknęły niektóre wsie, zmieniły się miasta. Zapomniano jak stawia się sidła, jak łowi się gołymi rękoma ryby. Jedzenie kupuje się w sklepach, także wodę w butelkach, a strumienie z których można było pić zostały zanieczyszczone lub wyschły. Coś odeszło, coś przyszło.
Dzieciństwo minęło. Został jakiś obraz w książce i tysiące innych w głowie autora, który wie że razem z nim zniknie on nieodwracalnie. Można zapytać, co w tym specjalnego? W każdym z nas drzemią, budzą się i gasną jakieś wspomnienia. Autor podkreśla, że jego książka to opowieść o życiu zwykłego człowieka, jak wiele innych opowieści o życiu ludzi. Jean Claude Carriere nie osądza, nawet nie chce wydawać opinii, czy to co opisał było dobre, czy złe. Zwraca tylko uwagę że „[…] w żadnej epoce, może w żadnym kraju taka zmiana nie była tak odczuwalna, tak brutalna i zarazem – przez wszystkich tak spokojnie przyjęta”.
Jeżeli już się po Szorstkie wino sięgnie i przetrawi smak pierwszego rozdziału, potem będzie już lepiej i nawet bardzo smacznie. Tylko najpierw trzeba po nie sięgnąć. (To nie jest sensacja, to nie będzie bestseller. Jeżeli jednak ktoś lubi biografie i doceni ładny literacki język to ma sympatyczną książkę na parę godzin. I parę godzin do własnych refleksji).