Bartłomiej Paszylk, publicysta. Autor The Pleasure and Pain of Cult Horror Films: An Historical Survey, Leksykonu filmowego horroru, Słownika gatunków i zjawisk filmowych, Książek zakazanych. Więcej informacji znajdziecie na domowej stronie autora (link). Teksty Bartka znajdziecie również na portalach Dzika banda, Grabarz polski i kilku innych. W dzisiejszym odcinku zaproszony gość wybrał jeden „niedoceniony” z roku 1977.
Bartłomiej Paszylk i jego Niedocenione ’77.
Egzorcysta II: Heretyk (1977), reż. John Boorman
Rzadko zdarza się film o tak fatalnej opinii jak Egzorcysta II: Heretyk. W światku wielbicieli horroru panuje niepisana zasada, że jeśli istnieje jakiś popularny cykl filmów grozy, to wypada obejrzeć każdą jego część, niezależnie od tego jaki prezentuje poziom – i nikt nigdy nie zniechęcał mnie do oglądania Halloween II, Piątku trzynastego II, Koszmaru z ulicy Wiązów 2: Zemsty Freddy’ego, Powrotu laleczki Chucky czy nawet Skowytu II: Twoja siostra jest wilkołakiem. Wiadomo, daleko tym wszystkim filmom do oryginałów, ale jednak – wypada je znać. Żeby wiedzieć co działo się dalej, żeby gładko przejść do kolejnych, bywa że lepszych części odcinków serii, albo żeby zobaczyć jakąś pojedynczą nieźle zrealizowaną czy zabójczo niedorzeczną scenę. Egzorcysta II to natomiast sequel wyklęty: taki, którego podobno lepiej nie oglądać w ogóle; bo, po pierwsze – nie ma w nim absolutnie nic dobrego, po drugie – psuje wspomnienia po znakomitej części pierwszej, a po trzecie – następne filmy w cyklu i tak całkowicie ignorują jego istnienie. Wszystko to oczywiście nieprawda, ale przyznaję ze wstydem: sam odkryłem to stosunkowo niedawno.
Zanim wreszcie obejrzałem drugą część Egzorcysty miałem już za sobą wszystkie pozostałe filmy z tej serii i, szczerze mówiąc, nie czułem jakiejś szczególnie silnej potrzeby uzupełnienia tej skromnej luki w mojej horrorowej edukacji. Odpowiednia motywacja pojawiła się dopiero podczas pisania Leksykonu filmowego horroru, w momencie kiedy zabrałem się za omawianie pierwszej części filmu. Zgodnie z formułą książki w ostatnim akapicie każdego rozdziału powinienem krótko odnieść się do sequeli, wyróżniając najlepsze z nich i wyśmiewając najgorsze. Niby można by napisać o dwójce Egzorcysty, że „powszechnie udaje się ją za jedną z najgorszych kontynuacji, jakie kiedykolwiek powstały”, ale… co jeśli wszyscy się mylą i Heretyk to jednak całkiem niezły film? Nie pozostawało nic innego, jak tylko sięgnąć po od dawna stojący na półce box DVD z pięcioma częściami Egzorcysty i po raz pierwszy wyciągnąć z niego płytę numer 2.
Reżyser John Boorman ani przez moment nie próbuje sugerować, że Egzorcysta II zapewni nam powtórkę wrażeń z pierwszej części: jego film od pierwszych scen odrzuca realistyczny, „miejski” styl legendarnego poprzednika, zatapiając się zamiast tego w egzotyce afrykańskich pejzaży i estetyce niepokojącego snu. Najpierw widzimy jak nowowprowadzony bohater, ojciec Lamont (Richard Burton), po raz pierwszy styka się na Czarnym Lądzie z Nieprzeniknionym Złem i jest świadkiem samospalenia kobiety dotkniętej przez demona. Później sprawdzamy co słychać u małej bohaterki pierwszego filmu, Regan MacNeil (Linda Blair) – teraz już doroślejszej i pozornie nieświadomej dramatu sprzed lat. Lamont, mający za zadanie zbadać czy znany z Egzorcysty Merrin (Max von Sydow) nie był przypadkiem heretykiem wieszczącym zwycięstwo Zła nad Dobrem, odwiedza Regan i bierze udział w sesji hipnozy, podczas której okazuje się, że demon Pazuzu i ojciec Merrin wciąż toczą walkę o jej duszę. Wówczas duchowny postanawia, że dla dobra Regan – a być może również dla dobra całego świata – trzeba będzie odnaleźć sposób na ostateczne pozbycie się Pazuzu. Pomoże mu w tym kolejna wyprawa do Afryki i spotkanie z mistycznym „zaklinaczem szarańczy”, niejakim Kokumo (James Earl Jones).
Żeby zrozumieć film Boormana trzeba uważnie słuchać rozmowy pomiędzy Lamontem i Kokumo o „złej i dobrej szarańczy” (zgodnie z nią demon opętuje człowieka w podobny sposób, w jaki szarańczę opętuje szał niszczenia ludzkich plonów, ale też w podobny sposób można demoniczne opętanie zatrzymać), a także zaakceptować jego specyficzną symbolikę i oniryczną atmosferę (najdramatyczniejsze wydarzenia wcale nie rozgrywają się tu w świecie rzeczywistym, ale w sennych majakach, w wymiarze duchowym – tyle, że reżyser nie zawsze o tym widza w jasny sposób uprzedza). Krótko mówiąc, w oglądanie Egzorcysty II trzeba włożyć znacznie więcej wysiłku niż w oglądanie linearnego, nieprzeładowanego symboliką Egzorcysty; poza tym, choć jest to film niewątpliwie piękny (zdjęcia Williama A. Frakera! muzyka Ennio Morricone!) i świetnie zrealizowany z technicznego punktu widzenia (ataki szarańczy! dom Regan rozpadający się na kawałki podczas finałowego starcia z demonem!), to nieszczególnie dobrze straszy. No ale – czy każdy film musi straszyć? Nawet jeśli ma w tytule Egzorcystę? W końcu Boorman od początku planował, że jego film – opowieść o Dobru – będzie swego rodzaju „odtrutką” na film Williama Friedkina, czyli opowieść o Złu. Tyle, że – jak później oświecił reżysera Stanley Kubrick – Dobro tak naprawdę nikogo nie obchodzi i tak naprawdę jedynym satysfakcjonującym dla widzów sequelem Egzorcysty mógłby być taki, w którym stężenie makabry byłoby jeszcze większe niż w pierwowzorze.
W Leksykonie filmowego horroru napisałem ostatecznie o drugiej części Egzorcysty, że „odważnie i zaskakująco rozwija znane wątki, ale odmienny charakter filmu sprawia, że zwykle rozczarowuje tych, którzy uwielbiali oryginał”. Jeśli jednak kochacie kino samo w sobie, a nie tylko jego najmroczniejszą odmianę – zdecydowanie powinniście dać dziełu Boormana szansę. Nie tylko dlatego, że facet niemal postradał na jego planie życie, zakażając się ciężkim przypadkiem kokcydioidomikozy – grzybicy, która zalęgła się mu w płucach przez kontakt z piaskiem naniesionym do studia filmowego w celu nakręcenia sekwencji „afrykańskich”; zróbcie to dla siebie – dotknijcie dla odmiany Dobra.