Miasteczko w południowym Teksasie na granicy z Meksykiem. Pijącym martini na ganku w ciepłą, letnią noc spokój mogą zakłócić tylko przebiegający nielegalni imigranci z całym dobytkiem na plecach. To miasteczko Frontera, gdzie ludzie narzekają, ale mają też niezłą pamięć do „starych, dobrych czasów” i nieżyjącego już szeryfa Buddy’ego Deedsa (Matthew McConaughey), którego postać wciąż się hołubi, a lada moment zostanie odsłonięta na jego cześć pamiątkowa tablica. To właśnie Buddy zaprowadził porządek w mieścinie w latach 50. przeganiając pewnej nocy skorumpowanego, dociskającego wszystkich szeryfa Charliego Wade’a (Kris Kristofferson). Buddy rzeczywiście zaprowadził porządek, ale razem z Wadem przepadło 10.000 skradzionych przez niego dolarów. Niestety, każda szafa ma ograniczoną pojemność i trupy w końcu z niej wypadną tak, jak w Lone Star w momencie, gdy na skraju Frontery zostają odnalezione ludzkie szczątki i gwiazda szeryfa.
Lone Star wychodzi z intrygującej tajemnicy i kryminału rozwijanego poprzez liczne retrospekcje. W przenośni te wspomnienia, to wchodzenie do pokoju zamkniętego przez rodziców. Na tym poziomie Lone Star nigdzie się nie spieszy, a bohaterowie szybciej się domyślą, niż dostaną jasne rozwiązanie. Ale nie w każdej sprawie, bo dla reżysera najważniejsi są ludzie i przyszłość. Przeszłość, chociaż warunkuje działania i stawia w.pewnym świetle rzeczy, nigdy nie może być przeszkodą. Tak chciałby twórca i ja mogę się z tym tylko zgodzić. Największy bowiem skarb w filmie przychodzi z życiowej obyczajówki, z relacji międzyludzkich, z miasta, którego mieszkańcy bardzo dobrze się znają i są gotowi wybaczyć sobie niemal wszystko.
Reżyser John Sayles uchwycił prozę życia stawiając w centrum akcji szeryfa Sama Deedsa (Chris Cooper, tutaj jako człowiek do rany przyłóż), który ciągle chodzi w cieniu ojca. Legenda starego Buddy’ego wciąż żyje na ulicach, w odsłanianych tablicach, w powtarzanych historyjkach. Nowy szeryf będzie musiał zmierzyć się z tym wszystkim.
Ten specyficzny klimat fabuły leniwie przetaczającej się ulicami małego miasteczka to również tło i zarys społeczny okolicy i czasów. Twórca dał widzowi pogląd na przeszłość, zmiany i teraźniejszość. Zobaczymy jak zmieniają się uwarunkowania, ale i priorytety. Akcja rozgrywająca się na pograniczu w sferze filmowej obyczajówki to niezły kociołek klasowy, narodowy i rasowy (przede wszystkim). Ale jest również tak, że Meksykanie narzekają na Meksykanów, Indianie na Indian, biali na białych.
To wyjątkowy film o rozliczaniu się z przeszłością, ale i o trudnościach z radzeniem sobie z teraźniejszością. To również zależności, koligacje, które odkrywane są przed widzem w miarę kolejnych rozmów, spotkań, kilku incydentów. John Sayles ma na szczęście dużo wiary w człowieka i w to, że ten potrafi odwiesić na kołek animozje, zapomnieć o zatargach. Może to i wyświechtane i wydawać by się mogło, że naiwne, ale Lone Star pokazuje, że to właśnie miłość, uczucie, rodzina zawsze stanie ponad uprzedzenia, a problemy, które urosły latami do miana przeszkód nie do obejścia, znikają w oka mgnieniu.