Policjant Lin Kai (Xuan Huang) siedzi już zdecydowanie za długo po ciemnej stronie mocy, jednak przełom zdaje się zbliżać. Kolejny kontakt to już prawie, prawie szczyt góry i wystarczy wspiąć się o jeszcze jeden szczebel, tym samym zaryzykować kolejny raz, być może ostatni.
Widziałem to już kilkadziesiąt razy (reżyser Alan Mak opowiadał już podobne historie, między innymi w trylogii Infernal Affairs, którą Martin Scorsese z powodzeniem przechrzcił na Infiltrację z gwiazdorską obsadą) i zobaczę kolejnych tyle filmów o agentach działających pod przykrywką. Alan Mak eksploruje więc temat, w którym czuje się dobrze i dodaje do tego akcji. Nie przeszkadza mi to, bo kino trzeba kochać razem z kliszami, kalkami, odbitymi od sztancy całymi fragmentami. Nie wymagam od policyjnego kina akcji oryginalności w każdym aspekcie, a głównie chciałbym, by twórcy zatroszczyli się o emocje. Ewentualne twisty mogą tylko popsuć frajdę z seansu, a całość powinna być uformowana z krwi i mięsa. Możemy popaść w konsternację i niepotrzebnie zatrzymać się próbując odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jak to się stało?”. Na szczęście twórcy Extraordinary Mission nie popełnili błędów podstawowych i dali mi to, czego oczekiwałem, skręcając solidne, chociaż tylko „średnie” kino akcji (z plusikiem). Wprawdzie w oczekiwaniu na konkrety przyjdzie nam poczekać, ale w rozliczeniu końcowym nie jest to czas do końca stracony.
Główny bohater musi przejść długą drogę, zanim trafi w szeregi mafijnej starszyzny. Misja jest wyjątkowo niebezpieczna, ponieważ agent jest pozostawiony samemu sobie, gdzieś na obszarze tzw. złotego trójkąta w Chinach. Wiele tu nieścisłości i tego irytującego przeświadczenia twórców, że powinniśmy uwierzyć w historię. Ciężko bowiem uwierzyć, że przy takich obrotach i takiej organizacji, bossom chciałoby się zawracać sobie głowę chojrakiem z miasta, który „niby” może pomnożyć dochody. Ryzyko w tym przypadku nie jest wkalkulowane w koszty, a straty równają się zamknięciu interesu. Nawet gdy okazuje się, że rozgrywka znaczonymi kartami prowadzona jest po obu stronach stołu, motywy prowadzące do finału są delikatnie mówiąc naciągane.
Dlaczego seans zasługuje na uwagę? Od pewnego momentu jest bardzo intensywny i ma świetną scenę pościgu. Cały ostatni akt, czyli ucieczka, pogoń, strzelanina jest nakręcona na medal z potrzebnymi przegięciami i kilkoma patentami. Zmontowane z werwą i niepotrzebnym CGI, ale za to z satysfakcjonującą wymianą ognia. Szkoda, że droga do finału biegnie przez dziurawy i chybotliwy most.