Zaczyna się intrygująco. Po napadzie trójka zbirów z jednym postrzelonym wspólnikiem dojeżdża do opuszczonego budynku. Kierowca jednak nie dożył podziału łupu, a ocaleli postanawiają przeczekać najbliższe gorące godziny w magazynowych halach. Okazuje się, że pościg będzie teraz ich najmniejszych zmartwieniem. W magazynach, gdzie znaleźli schronienie, odbywały się nielegalne walki psów, a jeden „zawodnik” wciąż szuka sparingpartnerów.
Wiecie, te momenty, gdy rozjuszone bydlę (dla ścisłości mocno sponiewierany psiak, który nigdy nie zejdzie z ringu, nawet pod skończonej walce) goni filmowego bohatera i kłapie zębami na długość ramienia, zawsze dostarczają sporo emocji. Również i tutaj. Jednak już dawno nie oglądałem tak niepoukładanego filmu. I w zasadzie do końca nie wiem z jakim gatunkiem miałem tu do czynienia. Jest thriller i heist movie, w końcu animal attack (motyw przewodni), ale co gorsze jest i sporo humoru, tutaj pasującego jak sól do herbaty. A to wszystko przy niezłej grze aktorskiej, bo mamy tu do czynienia (wciąż) z pierwszą ligą: John Malkovich i Adrien Brody. Dla kontrastu jest też szukający drugiej młodości Antonio Banderas, ale i ten, który młodo będzie wyglądać przez kolejne 50 lat, czyli Rory Culkin. Jednak nie można tego nazwać hybrydą, a bałaganem pierwszej maści.
Reżyser Paul Solet chciał za dużo, a fakt, że udało mu się zamknąć opowieść w 90 minutach z tyloma różnymi wybiegami, świadczyć może tylko o tym, że pomysłów miał aż nadto, a żaden nie został należycie dopracowany. W sercu historii tkwi ten biedny pies, który ściga bohaterów po magazynach. Konstrukcja jest niestety tak osobliwa, jak tylko być może. Z przeróżnych retrospekcji, każdej postaci zbieramy po trochu ich historię, włącznie z przeszłością samego psa. Niekończąca się ekspozycja jest męcząca, przeplatające się wątki trywialne i już w 10 minucie miałem dziwne uczucie, że nikomu nie zależy na tej kasie z napadu. Wyobraźcie sobie Malkovicha (którego wyśmienita jak zawsze gra aktorska specyficznie koresponduje z kuriozalnym scenariuszem), który ucieka przed psem w zapyziałym magazynie, a sama ucieczka też należy do tych naciąganych, bo magazyn jest wyjątkowo spory i pełno w nim wszelkiego rodzaju przedmiotów, schodów, drabinek, całych autobusów, poręczy, drzwi i okien. I ciężko uwierzyć, że styrany pies radzi sobie miejscami lepiej niż Jackie Chan w latach 70.
A jednak widzę w Solecie potencjał na twórcę, który może wynieść kino klasy B na zaskakująco dobry poziom. Winien skupić się na jednowątkowej akcji i cisnąć do końca w dalszym ciągu nie przejmując się dziurami w scenariuszu, tak jak i teraz. Bullet Head, gdyby go naostrzyć leżałby całkiem niedaleko Green Room (recenzja) Jeremy’ego Salniera albo nawet Don’t breathe (recenzja) Fede Álvareza. A tak, Bullet Head może tylko oglądać się na wszystkie neo-eksploatacje z poziomu zbyt wysokich aspiracji reżysera, który chciałby więcej niż powinien.
Czas trwania: 93 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: Paul Solet
Scenariusz: Paul Solet
Obsada: Adrien Brody, Rory Culkin, Antonio Banderas, John Malkovich
Zdjęcia: Zoran Popovic
Muzyka: Austin Wintory