Quan Ngoc Minh (Jackie Chan) poznał już śmierć. Wcześniej stracił dwójkę dzieci i żonę, a teraz w zamachu trzecią córkę. I nie ma już kompletnie nic do stracenia, a do zrobienia całkiem sporo. O zaznaniu spokoju nie ma już mowy, ale jedyne co go trzyma przy życiu, to poznanie odpowiedzi na pytanie kto i dlaczego. A później, rzecz jasna, wymierzenie kary.
Zastanawiam się na ile mogę być obiektywny w przypadku filmu z Jackie Chanem. Wiele mu bowiem wybaczę, nawet sceny, które musiałem oglądać w najnowszym The Foreigner. Wyobraźcie sobie, że „Chińczyk” (taki tytuł nosi powieść Stephena Leathera z 1992 roku, na której podstawie powstał scenariusz do filmu) prowadzony potrzebą zemsty jedzie śladami ewentualnych sprawców jeepem i zatrzymuje się, by poćwiczyć, chociaż mam nadzieję, że chodziło tylko i wyłącznie o rozruszanie kości. Macha drzwiami samochodu, albo wtacza samochód pod wzniesienie. To pewnie ten moment, gdy w latach 80. w tle leciała piosenka, a filmowy bohater biegł ulicą, albo malował płoty pod dyktando pana Miyagiego.
To film w starym stylu, gdzie nawet zamachy sięgają dawnej wyspiarskiej tradycji. Przemoc również nie jest wyśrubowana i kończy się, gdy oponent pada na deski. Nie wchodzi w grę nadmierna eksploatacja brutalności, czy skondensowana eskalacja agresji w samej akcji.
The Foreigner jest w zasadzie tym, do czego przyzwyczaił nas Martin Campbell. I piszę tutaj o latach 90., gdy w wypożyczalniach pojawiały się kolejne filmy Nowozelandczyka: Granice wytrzymałości, Maska Zorro, Golden Eye, Kolonia Karna. Wszystkie one były na stałym, niezłym poziomie, dla których widzowie z ery VHS odnoszą się bardziej z sercem niż z rozumem. The Foreigner to porządny akcyjniak z doświadczonym fajterem w roli głównej, który odnajduje się idealnie w swojej roli. Niestety kilka groteskowych pomysłów (w tym naiwne, nawiązujące do interakcji starszego pana ze światem wielkiej polityki) w znaczącym stopniu osłabia produkcję. Jednak całość broni się fabułą i tym co najważniejsze, pomysłową choreografią z nastawieniem na obecne możliwości Jakiego Chana (a tam, gdzie Jackie nie może, do gry wchodzi średnie, bo widoczne CGI). Nie ma więc za dużo „parkour” i wszystkich Chanowskich ucieczek pełnych ekwilibrystyki z użyciem filarów, ścian, okien, futryn. Walki rozgrywają się w zwarciu ograniczając się do pojedynczych pomieszczeń, ewentualnie na świeżym powietrzu, również w obrębie kilku metrów kwadratowych. Są więc przemyślane, nieco zachowawcze i brak tutaj starego Chana wariata, ale mając na uwadze wiek i tak jestem pełen szacunku do tego, co zobaczyłem na ekranie. Aktor przekroczył już 60 lat i można mu tylko pozazdrościć obecnej motoryki. Nie ma więc co narzekać, że nie spada z wysokości w centrach handlowych, nie przeskakuje między budynkami, czy nie macha drabiną przelatując między szczebelkami. The Foreigner to solidna rzecz, nadrabiająca aktorstwem ze strony Pierce’a Brosnana (który skumał się z reżyserem na planie Golden Eye) i dająca pełną satysfakcję widzowi, który oglądał kilkadziesiąt filmów z Chanem. Nawet jeżeli akcja jest nieco ograniczona, to i tak w stylu mistrza (ja byłem w stanie przewidzieć kilka ruchów przed). Życzę Chanowi, by grał jak najdłużej i robił jak najwięcej takich filmów.
Czas trwania: 113 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Martin Campbell
Scenariusz: David Marconi, Stephen Leather (na podstawie powieści)
Obsada: Katie Leung, Jackie Chan, Pierce Brosnan, David Pearse, Charlie Murphy, Ray Fearon
Zdjęcia: David Tattersall
Muzyka: Cliff Martinez