Sylvester Stallone w roli specjalisty od zabezpieczeń w więzieniach i autora poczytnej w branży książki – Raya Breslina. Jest szychą w temacie i rozchwytywany przez projektujących kolejne zakłady penitencjarne. Jest również w swoim zawodzie perfekcjonistą, masochistą. Daje się wtrącić do danej placówki, a luki w systemie zabezpieczeń demaskuje… uciekając z tych przybytków. Ale tym razem nie będzie tak łatwo… Ultra nowoczesne więzienie ma go zatrzymać raz na zawsze! I właśnie na miejscu przybija piątkę z Arnoldem Schwarzeneggerem, tutaj występującym w roli osadzonego.
Plan ucieczki sprawnie wyreżyserował Mikael Håfström, którego cenię w zasadzie tylko za jeden bardzo dobry film – kręcony jeszcze w ojczyźnie Zło (Ondskan), dramat i kryminał w jednym o chłopaku, który przeciwstawia się fali w prywatnej szkole. Mocna rzecz. Później Håfström ściągnięty za dolary do Hollywood kręcił rzeczy na przemian słabe ze średnimi (Derailed, 1408, Shanghai). A teraz? Ha! Teraz nakręcił film z legendami, z którymi zapewne miał plakaty w swoim pokoju w malowniczym Lund w Szwecji.
Oni zawsze do siebie lgnęli. Arnold Schwarzenegger i Sylvester Stallone, dwie ikony kina akcji z lat 80., cytowani, będący pewnym drogowskazem w popkulturze, wynieśli swoją poza ekranową znajomość na poziom szczególny w medium kinowym. Oto nie raz odnosząc się do siebie personalnie zawsze robili to dowcipnie i z szacunkiem (Bohater ostatniej akcji, Bliźniacy, Demolition Man). Jednak dopiero w nowym millenium ich drogi kroczące zapewne ścieżką nostalgii i melancholii połączyły się na dobre. Plan Ucieczki (ale i Niezniszczalni) to dwóch herosów, którzy wychodzili cało z niejednego wybuchu, a teraz muszą uciec z pilnie strzeżonego więzienia.
Oryginalności tu tyle co nic, nie to jednak stanowi o „wartości” tytułu. Miałki scenariusz wypełniony tonami one-linerów, z który każdy w skróconej formie mógłby być taglinem kolejnego filmu z ich udziałem, przede wszystkim bawi. Co ciekawe, bawi nie będąc łasym na wydzieranie nostalgicznych kuponów z dwóch ikon wypełniających ekran swoimi wciąż potężnymi figurami. Ta nostalgia (i zabawa) wynika z samego faktu obcowania widza z nimi. Niewymuszone (chociaż suche) dowcipy, tak bardzo pasują do tej dwójki, że nie chciałbyś nawet usłyszeć bardziej wyszukanej słownej szermierki. To ejtisy, najtisy, cokolwiek tam oglądałeś na VHS. Zły jest zły, dobry cały film dobry, a dziury logiczne większe od bicepsów Sly’a i Arniego. Na domiar wszystkiego Sly tworzy takie cuda z ołówków, papieru itp., że starczyłoby na kwartał roboty w urzędzie patentowym.
Film nie ma ambicji by być czymś więcej niż te ostatnie sekundy do eksplozji, z których znane są filmy akcji. Wartko przebiegająca fabuła łączy się punktami spiętymi na ostatnie mrugnięcie oka strażnika. Tu wszystko po stronie Breslina przebiega jak w dobrze skonfigurowanym oprogramowaniu, a szczęścia ma więcej niż ci ludzie, którzy wygrywają w życiu dwa razy w lotto. I musisz przymknąć oko na nieścisłości, wszędobylskie kurioza i antagonistę, parodię wszystkich złych charakterów (Jim Chrystus Caviezel), który de facto prowadzi bardzo nieudolnie prosperujący zakład. Ja wiem, że jeżeli darzysz ogromnym szacunkiem Rambo i Commando, będziesz usatysfakcjonowany i ocenisz seans co najmniej jako niezły. Tak jak ja.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Mikael Håfström
Scenariusz: Miles Chapman, Jason Keller
Obsada: Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Jim Caviezel, Faran Tahir, Sam Neill, Vincent D’Onofrio, Vinnie Jones
Zdjęcia: Brendan Galvin
Muzyka: Alex Heffes