Polskie kino mnie zastanawia. Trendy, które przewijają się przez multipleksy, pokazują siłę prostej, banalnej i masowej rozrywki. Polacy chętnie chodzą na łatwy w odbiorze, budowany na zasadzie ciągu ujęć niechronologicznych, otwarty zapis. Mnie cieszy fakt, że dystrybutorzy dbają o mniejszości. Obok takich nieporozumień jak Botoks i Listy do M3 mamy kilka świeżych, popartych pomysłem produkcji: Człowiek z magicznym pudełkiem (recenzja tutaj), Najlepszy oraz Pewnego razu w Listopadzie, w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego. Ta ostatnia pozycja elektryzowała mnie ze względu na tematykę społeczną, psychologię tłumu i dobry zwiastun.
Marka, studenta prawa na Uniwersytecie Warszawskim oraz jego matkę spotyka trudny czas. Komornik sądowy zajmuje ich mieszkanie. Wyrzuceni muszą tułać się po najbliższych noclegowniach. Problemem jest pies, którego przygarnęła bohaterka. W końcu Markowi udaje się zająć miejsce w skłocie na śródmieściu. Spokój bohaterów nie trwa długo, bo w stolicy właśnie rozpoczyna się manifestacja niepodległościowa.
Twórcy, na czele z reżyserem od samego początku prowadzą widza za rękę. Immersyjność scen jest powalająca. Produkcja wykorzystuje sporą liczbę klatek. Często przerzucają ciężar. Bardzo mocno starają się wykorzystać każdą minutę. Zahipnotyzowani historią, która miała miejsce cztery lata temu, wędrujemy wciągnięci w poznawanie świata przedstawionego. Obraz z ręki, kamera wrażliwa na każdy kamyczek pod butem operatora. Pierwsza połowa filmu dostarcza sporo takich realizacyjnych smaczków. Dominuje plan średni, unikamy zbliżeń, kilka pięknych panoram (Warszawa Śródmieście i Warszawska Praga) z uwzględnieniem klimatycznej scenografii. Ograniczona liczba przedmiotów w kadrze pozwala nam wyłapać kontekst. Nie ma wielu podpowiedzi, ale nie zostajemy sami. Miejsca są dokładnie opisane (tablice na budynkach, nazwy ulic). Warszawa jest pokazana, od tej brudnej strony. Jesienna pora, dużo błota, uliczki puste. Ludzie zajęci sobą, brak serdecznych spojrzeń. Grube, brzydkie ubrania. Trudno w taki linearny sposób uwzględnić i pokazać dobro każdego z tych ujęć. Jest ich blisko 700, co przy 90 minutach filmu jest nie lada gratką dla fanów nieoczywistych połączeń realizacyjnych. Myślę, że taki stan rzeczy jest spowodowany symbiozą gatunkową oraz wykorzystaniem archiwalnych zapisów z dnia 11 listopada 2013 roku.
Sam zamysł wplecenia prywatnych nagrań produkcji nie wystarczył. My dostajemy komplet, bo postać na pierwszym planie jest obrócona do nas plecami, dzięki czemu możemy całkowicie skupić się na otoczeniu, ludziach, emocjach. To są zdecydowanie najmocniejsze sceny. Każdego z nas wbiją w fotel i zaszczepią bodźce na godziny rozważań. Ten film trzeba poczuć i samemu odebrać, bo szkielet wartości budowany podczas seansu pozostawia, mimo wszystko mieszane uczucia. Mamy dwie, różne od siebie połowy. Pierwsza, nad którą możemy się upajać i druga… No właśnie, przecież upchanie wielu ujęć w dość krótkim filmie zachwyca, ale niestety próba zmierzenia się z wieloma trudnymi tematami na raz wychodzi mizernie. Syntagmy (ciągi ujęć) w pierwszej połowie filmu, kiedy mierzymy się z jednym tematem i delikatną symboliką są idealnie umiejscowione. Ponury klimat i wspomniana wcześniej realizacja obrazu wsparte są scenariuszem, który w tym filmie jedynie delikatnie pomaga. Nie ma szarży, dialogi symboliczne. Szybko budujemy scenę i wychodzimy z niej. Dotykamy problemu osób bezdomnych, doświadczonych przez życie. Niesprawiedliwość społeczna. Genialnie poprowadzona Agata Kulesza olśniewa talentem. Czujemy jej postać, wielki ciężar życia. Matka głównego bohatera (Grzegorz Palkowski) przeżywa każdą wartość. Co więcej, relacja tej dwójki to punkt przełomowy i kuriozum XXI wieku. Bliski kontakt mamy z synem, ale nie tylko na papierku wzrusza. Uczymy się, aby mocno doceniać to, co mamy, cieszyć się z podstawy, jaką jest rodzina i dach nad głową. Zapomnieć na chwilę o przyjemnościach, które niejednokrotnie zakrawają na snobizm. Ta część projektu wysyła sygnały… Dotknięci biedą, problemem życiowym tego rozmiaru przystajemy na moment w gonitwie za dobrem doczesnym i jesteśmy w stanie zauważyć, jaki syf otacza nas każdego dnia. Bezlitośnie zatraciliśmy się w polepszaniu naszej pozycji społecznej, tym samym odstępując od pracy nad naszym wnętrzem. To, co nas zdobi i jest istotą człowieczeństwa, zostało zabrudzone. Rozważania muszą zostać zatrzymane, ponieważ tutaj kończy się umiar i zostaje jedynie dziwna metoda kończenia opowieści. Brak pomysłu i chwytanie się kilku aspektów. Tak jakby, twórcy w przypływie fascynacji montażem postanowili zrobić dokrętkę i zabawili się na całego. Pozbawieni zamkniętej historii dostajemy wręcz thriller z psem w tle na koniec. Smaczne prowadzenie kamery doprowadzamy do spalenizny. Amerykańskie plany, kamera drga na statywie. Muzyka pełni funkcję narratora wielkiej wojny na ekranie. Symbole, które dla widza lubiącego ambitne kino z pazurem i inteligentnym zaciągiem były czymś na później, stają się jakby nijakie i nie niosą już takiej wartości ideologicznej.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Andrzej Jakimowski
Scenariusz: Andrzej Jakimowski
Obsada: Agata Kulesza, Grzegorz Palkowski, Edward Hogg, Jacek Borusiński, Damian Ul
Zdjęcia: Adam Bajerski
Muzyka: Tomasz Gąssowski