W 2013 r. w pobliżu miejscowości Prescott w amerykańskim stanie Arizona zginęło 19 strażaków. Jednocześnie, w kilka minut. Wszyscy z jednego miasteczka, nierzadko w rodzinnym ze sobą powiązaniu. Ta tragiczna historia posłużyła za kanwę do nakręcenia katastroficznego filmu o kruchości ludzkiego życia, odwadze i wielkim pechu.
Po pierwsze wybór filmu Josepha Kosinskiego Only the brave na seans w ramach pokazów specjalnych na Camerimage wcale mnie nie dziwi. To najlepsza reklama sprzętu Sony, jaką można sobie wymarzyć. Ludzie ze stoiska Sony i używanej w filmie CineAlta F65 musieli być dumni z jakości obrazu i tego, co operator Claudio Miranda (to trzeci wspólny film Mirandy z Kosinskim) wycisnął z historii o strażakach. Było to wszak pole do popisu dla doświadczonego specjalisty od zdjęć, ponieważ nic tak pięknie nie wygląda w obiektywie jak ogień. Złapany w swojej pełnej niszczycielskiej furii, albo przyczajony na dalekich wzgórzach, wciąż wygląda tak samo groźnie Wszystkie ujęcia to dwugodzinny koncert możliwości (połączenie efektów praktycznych z delikatnym pociągnięciem CGI), cała masa różnych ujęć, zabawa światłem, sceny na ganku, nocne pejzaże, zachody i wschody, dym, popiół, przeloty nad pogorzeliskiem. Nie było w tym roku ładniejszego filmu. Na szczęście nie tylko zdjęciami film stoi. Sama historia to czysta tragedia, w której 90% czasu służy za pokazanie relacji, przyjaźni, budowaniu obrazu społeczności, niezwykle zżytej i charakternej. To ludzie ze swoimi problemami, często poważnymi jak nałogi, niezrozumienie, rodzicielstwo, odpowiedzialność. I przez ten cały czas poznajemy wszystkie zależności, koligacje, bawimy się z tymi ludźmi na potańcówkach country, jeździmy na wspólne akcje, by zostać znokautowanymi nagle, tak jak rodziny strażaków, największą tragedią w ich życiu.
I zastanawiam się teraz, czy nierówna dynamika nie miała na celu uśpić odbiorcy. Działa to na takiej zasadzie, że wyjazdów na akcję (udanych) jest całkiem sporo, więc i ta ostatnia miała zaliczać się do tych „odbębnionych”, zaliczonych na plus. Jak się skończyło możecie poczytać, albo obejrzeć film.
Mogłoby być tak, że na specjalnych pierwszych pokazach, w pierwszym rzędzie siedzieliby Peter Berg i Mark Wahlberg komentując jak oni by to zrobili. To przecież ich temat! A jednak nie. Ktoś jeszcze w Stanach potrafi pięknie wspominać ofiary kataklizmu, przypominać tragiczne wydarzenia, robić solidne kino na poczet narodowych kinematograficznych pomników.
Only the brave nigdy nie puszcza swoich ciężko wypracowanych, powściągliwych tonów. Sądziłem, że twórcom puszczą pod koniec nerwy. Ostatecznie nie byłbym aż tak zły, przecież ta opowieść aż prosi się o niekończący się nurt bijących łez. Tutaj twórcza dojrzałość polega na ustawicznym doglądaniu, czy aby proporcje delikatnego patosu, szacunku dla prawdziwych ofiar, w końcu powściągliwych zagrań pierwszoligowych aktorów nie przekraczają granicy. Dalej leży histeria, a tu w zamierzeniu twórców miała być przede wszystkim żałoba i uczczenie pamięci. Moment głównego dramatu, tragiczny moment, to tylko chwila, która przyszła z pechowym kierunkiem wiatru.