Tytuł Ona się doigra, chociaż trzeba traktować jako ostrzeżenie, podczas filmowej historii jest użyte tylko jako grożenie palcem. Dzisiaj nikt nie poniesie konsekwencji, a główna bohaterka będzie mogła jeszcze chwilę czerpać z życia pełną garścią, a tutaj raczej piersią. Pełnometrażowy debiut Spike’a Lee (zestawienie filmografii), inaczej mówiąc jego pierwszy poważny joint to kino niezależne z duszą. Przemyślane, odważne, miksujące formę i styl. Główną bohaterką jest Nola Darling (Tracy Camilla Johns, która nie zrobiła większej kariery niż gościnne występy w kolejnych, raptem kilku filmach Spike’a), młoda dziewczyna, która (chyba) w poszukiwaniu ideału wiąże się z trzema mężczyznami. Jamie (Tommy Redmond Hicks) jest inteligentny, Greer (John Canada Terrell) przystojny, a Mars (sam Spike Lee) zabawny. Fajnie by było mieć faceta z tymi trzema cechami, prawda? Skoro jednak na dzień dzisiejszy jest to niemożliwe, trzeba ciągnąć każdą znajomość równolegle. Panowie w końcu dowiadują się o sobie, ale dla Noly nie stanowi to większego problemu i kontynuuję zabawę. Z pozoru lekka komedia romantyczna (czasem delikatnie pieprzna) opowiada o ważnych sprawach. Musi bowiem jeszcze trochę czasu minąć, by bohaterka zrozumiała, iż doskonałość nie istnieje. Zabawny, tutaj również nieodpowiedzialny w końcu spoważnieje lub chociaż wydorośleje. Uroda u przystojnego przeminie, a i jego narcyzm pewnie się schowa. Natomiast inteligentny i grzeczny (nudny) być może z czasem troszkę wyluzuje. A seks? Tutaj będący wabikiem, nierzadko priorytetem również stanie się rzadszy i górę wezmą inne emocje. Uwierzcie mi 🙂
Ona się doigra (She’s gotta have it) to niezależność płynąca prosto z podwórka reżysera, kręcony z rodziną (Bill Lee – ojciec i Joie – siostra). Jest więc Brooklyn, gdzie Spike Lee kopał piłę i jeździł na rowerze, a portrety ulicy to nierzadko widoki z jego okna. Sama forma łamie wszelkie zasady kina stylu zerowego i wygląda przy tej fabule na niezwykle szczerą i zaangażowaną (miejscami to już prawie mockument o niepoukładanej życiowo dziewczynie). Jako sama historia jest rzeczą bardzo nietypową w filmografii Spike’a. Mało tu głosu o prawach czarnoskórych, mało również o segregacji rasowej. Uniwersalizm jest na tyle oczywisty, że historia mogłaby się rozegrać w Los Angeles, na Sri Lance, czy nawet w Bydgoszczy. Nie ma tu miejsca na kulturę, wyznania, ani uwarunkowania społeczne. Chodzi tylko i wyłącznie o układanie sobie życia z drugą połówką i wiarę, że wady drugiej osoby mogą z czasem zmienić się w zalety.
Nakręcony w 12 dni, w pierwszej fazie film miał mieć kategorię X (normalnie porno), ale po wycięciu kilku scen ostało się jedynie R. Nie umniejsza to dziełu, bo gros scen możemy sobie dopowiedzieć, te natomiast kręcone po partyzancku „na raz” nigdy nie miały dokrętek, co również trzeba uznać za plus. Niski budżet nie pozwalał reżyserowi na ewentualne poprawki, które moim zdaniem w żadnej scenie nie byłyby potrzebne. Przełomowy dla Spike’a Lee, stylowo całkiem niedaleko od Stranger Than Paradise Jarmuscha z urokliwą, pasującą jak nic innego do brooklińskiego story o wyzwolonej dziewczynie jazzującym podkładem muzycznym (sprawcą tegoż był ojciec reżysera) jest w swojej niezależnej klasie filmem doskonałym.
Gatunek: dramat, komedia
Reżyseria: Spike Lee
Scenariusz: Spike Lee
Obsada: Tracy Camilla Johns, Tommy Redmond Hicks, John Canada Terrell, Spike Lee
Zdjęcia: Ernest R. Dickerson
Muzyka: Bill Lee