A jednak inne jest wszystko”
Śpiewał Kazik Staszewski w Krwi Boga
Mother! to historia, która się powtarza. Powtarzać się będzie nieskończoną ilość razy, dopóty będą ludzie potrzebujący drogowskazu, słowa, czegokolwiek, nawet światła, które rozjaśni im mrok w korytarzu życia. Według Aronofskiego obok tej opowieści zawsze ostatecznie powróci ten sam koszmar. W swoim metaforycznym wykwicie twórca zbudował dom z matką (Jennifer Lawrence), która pragnie raju. Jest jeszcze On (Javier Barden), pisarz, który już raz odniósł sukces, miał sporo fanów, a teraz zbiera się do napisania nowego słowa. Zaczyna się od „początku”, czyli od światła i pierwszych gości, mężczyzny i kobiety (Ed Harris i Michelle Pfeiffer). Później przychodzą ich dzieci, wiadomo, dwóch braci. W drodze jest jeszcze dzieciątko. A dalsze losy świata, przepraszam, domu? Znacie je, żyjecie w nim.
Ten konkretny dom mijam szerokim łukiem, nawet się nie odwracam, gdy mignie mi przeważnie po lewej stronie. Ale spokojnie, nie trzeba być stałym bywalcem tego przybytku, by film Aronofskiego zrozumieć. Przekaz Mother! jest bowiem nad wyraz jasny i klarowny. Chyba nawet bardziej przejrzysty niż w poprzednich filmach reżysera Pi. Darren Aronofsky przypuścił w Mother! frontalny atak na religijne dogmaty, na rzeczy, które mnie nie dotyczą. Dlatego właśnie niektóre z filmowych akcji kwitowałem uśmieszkiem i autentycznie bawiły mnie sceny, gdy On (Javier Bardem) otwiera drzwi swoim fanatycznym wyznawcom, odwraca się do matki i z dziecięcym rozbrajającym uśmiechem i radością mamrocze: „Oni przyszli do mnie”.