Detektyw Carl Mørck (Nikolaj Lie Kaas) i jego partner Assad (Fares Fares) znowu (po Kobiecie w klatce) rozgrzebują starą sprawę. Tym razem śledztwo dotyczyć będzie zabójstwa rodzeństwa. Na trop wpadać nie trzeba, bo główni podejrzani są od początku widzom znani. Fabularnie Zabójcy bażantów angażują bardziej niż Kobieta. Opowieść w retrospekcjach potrafi poruszyć, a dotyczy młodości, prywatnej szkoły, gdzie zawiązuje się porozumienie krwi. Tam poznajemy grupę wyrostków, która wyrąbie sobie drogę przez szkolne problemy w kierunku dostatniego życia.
Na przeciwko pary policjantów z departamentu Q staną ludzie z wyższych sfer, multimilioner i jego banda popleczników równie dobrze sytuowanych, tylko brakuje pewnej dziewczyny… Równolegle do zbierania dowodów odsłaniane są kolejne mroczne kulisy starych „przyjaźni”.
Motywy działania bohaterów są wiarygodne, patologia przedstawiona należycie, a co najważniejsze całość w zakończeniu potrafi widza przycisnąć. Nie za mocno, ale na tyle, by pozostać czujnym, zaintrygowanym. stara miłość nie rdzewieje i lepiej niech ją piekło pochłonie, niż miałyby być jakieś wątpliwości. To tak pod koniec, bo wcześniej…
Niestety samo rozwinięcie jest poprowadzone dookoła, miast bić pięścią w środek sprawy. We wspomnianym finale już zdążyłem zapomnieć w jaki sposób wszyscy znaleźli się w tym miejscu, jak film się rozpoczął i kim był ten facet w pierwszym akcie (dla przykładu). Scenariusz wprawdzie dość interesująco przechodzi od kryminału, przez thriller, na kinie zemsty kończąc, jednak poszczególne rozdziały są niejasne, pełne niedomówień, przy których machnąłem ręką i stwierdziłem: „ech, byle do końca”. Koniec na szczęście zrekompensował logiczne ubytki na starcie. Brak tu jednak skandynawskiej tajemniczej aury, która pozwoliłaby wyróżnić tą część na zdecydowany plus. Cały mrok i zagadka pasują do każdego kraju na świecie, a wolałbym, żeby film podążył autorskim, kryminalnym, nordyckim tonem (byle jasnym i w miarę przejrzystym). Niemniej jest i tak lepiej niż w Kobiecie w klatce.
Dodatkowy minus (być może widoczny już przy pierwszej odsłonie z cyklu, tutaj dopiero się uwypuklił) to dwójka policjantów i brak chemii pomiędzy nimi. O ile w pierwszej części zrzuciłem to na karb tła historii i tego, że Mørck był po prostu przybitym gościem (tu też jest), to w kolejnej wypadałoby, by panowie znaleźli jakieś porozumienie „ponad fabularne„, a nie tylko kluczyli pomiędzy doniesieniami (co swoją drogą robili w dość prostym i niewymagającym schemacie, dalekim od policyjnej roboty). Niezły z minusem.
Film możecie obejrzeć tutaj. Za seans ślę podziękowania dla