Po napadzie, którego ofiarą padło młode małżeństwo, rabusiowi udało się zgarnąć pięknego czerwonego Lincolna Continentala wraz z bagażami. Samochód trafia do handlarza, lokalnego kacyka i siewcy zbrodni w jednym. To Slue, solidnej postury facet, który żyje na bezdrożach Nowego Meksyku, w miejscu, gdzie psy dupami szczekają i jest to bardzo łagodne określenie na to sielskie zacisze. Baron lewych interesów, handlarz złomem, telewizorami trzęsie lokalną społecznością i policją. Skradziony samochód przyjmuje z niezmienną ponurą miną. W pakiecie dostaje niemowlaka, którego razem z żoną Pearl (David Carradine) odchowują do wieku dorosłego.
To Sonny Boy (debiutujący Michael Boston, niestety, jako aktor jednej roli), zrodzony z kurzu, błota, gnoju, batów. Na szóste urodziny odcinają mu język. Trzymają w wielkim pustym zbiorniku po wodzie. Odchowują jak nędznego psa. Traktują jak starą skórzaną piłkę bez powietrza, taką, którą kopie się po śmietnikach i wnet o niej zapomina, by następnego dnia ponownie powrócić do radosnego obkopywania. Nędzny żywot ma przygotować chłopaka do odegrania ważnej roli w kryminogennym towarzystwie. Ma być służalczym rottweilerem, takim, który na zawołanie rzuci się do gardła wskazanej przez „pana” osobie…
Gdy pisze się o kinie spod znaku niezłej świrowni, to trzeba umieścić w czołówce Sonny Boy. Ten film to groteskowe ścierwo. Niezwykle wciągające i wykręcone jak lody świderki oblepione muchami. Sonny Boy to w końcu wielki kubeł osobliwości, z którego chętnie zaczerpnąłby jakiś smaczek sam John Waters (król w tym temacie). Reżyser Robert Martin Carroll (postać o tyle intrygująca, że jako twórca oprócz Sonny’ego nie wniósł dużo więcej do kina) odwołuje się więc do kina transgresji zamykając w swoim dziele wszystkie cechy undegroundowego stylu. Złamane normy społeczne, podła estetyka i rozerwane łomem ramy kulturowe i moralne zastajemy od pierwszego spojrzenia w kaprawe oczy filmowych bohaterów. Groteska i humor czarniejszy od czarniny wypełnia spód i wierzch opowieści. Twórcy jakby wiedząc, że lepiej w porę wyprosić osoby co bardziej delikatne, zaserwowali na starcie całą kanonadę osobliwości i wariactwa. I chociaż bez trudu przebrniecie przez wszystkie sceny (bo jawnego odniesienia do brutalnych kadrów próżno tu szukać), to zdaję sobie sprawę, że większość fragmentów może działać opresyjnie, a nawet depresyjnie. Przede wszystkim to kawał solidnej wizualnej i tematycznej obskury, a dodatkowo idzie z tym w parze kilka rzeczy, które wynoszą produkcję na poziom wyższy niż „dobry”.
Bezbłędna ekipa, surrealistyczna menażeria to prawie dalekie kuzynostwo z Teksańskiej masakry. Paul L. Smith jako Slue to człowiek tajfun, zaciekła osobowość, wulkan kolosalnego zła, który rano potrafiłby siekać dzieciaki toporem, a po południu sprzedawać samochody. Ale gdzieś tam, w cieniu diabła można znaleźć dziwne i nieprzebrane pokłady przywiązania do słowa… rodzina. David Carradine paradujący przez cały seans w kieckach to feeria cudaczności i ewenement w filmografii aktora. Carradine ponadto ubarwił historię piosenką, którą napisał i zaśpiewał specjalnie do filmu.
Sonny Boy ma więc wszystko, by stać się filmem kultowym w niektórych kręgach. Dla mnie takim już jest. Pięknie ubarwił całość główny muzyczny motyw na harmonijkę (skomponowany przez Carlo Maria Cordio). Bardzo sugestywne i wysmakowane jak na taką zapyziałą scenerię są zdjęcia Roberto D’Ettorre Piazzoliego (operator w Starcrash Luigi Cozziego, Pirania 2 Camerona i kilku innych śmietnikowych tytułach). Same ujęcia i rzut kamery na okolicę i akcję przypominał mi pracę Dean Semlera z filmu Razorback i pod względem obrazu może być nawet odniesieniem do tego australijskiego klasyka eksploatacji.
Sonny Boy to jedno z najdziwniejszych filmowych doznań. Bardzo dziki, nieprzejednany w dodawaniu gnoju do pieca. Nieposkromiony seans o władzy nad stworzeniem i o tym, że dobro zawsze wyjdzie na zewnątrz, nawet, gdy nie widziało światła dziennego latami i latami również było przysposobione do szerzenia zła.
Czas trwania: 96 min
Gatunek: dramat, eksploatacja
Reżyseria: Robert Martin Carroll
Scenariusz: Graeme Whifler, Peter Desberg
Obsada: David Carradine, Paul L. Smith, Brad Dourif, Michael Boston
Zdjęcia: Roberto D’Ettorre Piazzoli
Muzyka: Carlo Maria Cordio