San Francisco, plac Union Square. Miejsce bardzo publiczne. Miejsce na spacer, lunch, performance, rozmowę. To właśnie tutaj okiem kamery wyłapana zostaje kobieta i mężczyzna. Trochę się kryją rozprawiając o czymś, ale z drugiej strony nie powinni się przejmować. Tłum jest spory, a i hałasów co nie miara. Nie ma możliwości, żeby ktoś wyłapał coś ważnego z tego spotkania. Tak im się tylko wydaje. Operator dość sprawnie przeprowadza rewizję tego miejsca, a my w mig wyłapujemy kolejnych biorących udział w „akcji”. To ekipa Harry’ego Caula (Gene Hackman), niepozornego mężczyzny, człowieka podobnego do nikogo. Bardziej szarego niż szary kolor. To on nadzoruje podsłuch pary. Zawodowiec pracujący na zlecenie, dzisiaj za pieniądze pewnej korporacji, kiedyś być może za pieniądze rządowe. I można przypuszczać, że takie zawodowstwo powinno iść w parze z chłodem, obojętnością, ale Harry’emu coś ciąży. Samopoczucia nie poprawia to, co zaraz usłyszy:
– Zabiłby nas, gdyby tylko miał okazję.
Rozmowa to genialne studium przypadku, w którym główny bohater wpada w obsesję napędzaną własnym profesjonalizmem, by ostatecznie dać się ponieść narastającemu obłędowi. To bez wątpienia jeden z najlepszych filmów lat 70. Trafiony w punkt i czas. Niby kameralny, ale rozprawiający się z całym państwem, z przypadkami za ścianą, w telefonie. W żadnym innym filmie nie poczujesz się tak nagi, pozbawiony ochrony, a w latach premiery filmu uderzać musiało to szczególnie. To przecież wciąż czas afery Watergate, czas podsłuchów, niepewności i przede wszystkim nieufności. Innymi słowy Coppola trafił z Rozmową tak samo dobrze jak (dla przykładu) Pasikowski z Psami.
Geniusz filmu wychodzi głównie od strony reżyserii. Francis Ford Coppola (To jego rok. Obok szeregu nominacji za drugą część Ojca Chrzestnego, Rozmowa zgarnęła kolejne trzy, w tym za scenariusz i najlepszy film) pokazał zamkniętego w sobie człowieka, specjalistę, który ostatecznie podyktował wszystko ochronie własnej osoby (zachowuje się jak szpieg, rozmawia z budki telefonicznej, zawsze podaje inny wiek, a kontakty interpersonalne należą do tych, które wybitnie się „nie kleją”). Jesteśmy przekonani, że w swoim fachu należy do czołówki, ale razem z nim tracimy grunt pod nogami. Właściwa akcja rozpoczyna się, gdy zawodowiec pozwala sobie na osobistą nutę podczas zlecenia. Zawsze tak było. Schematy i skrupulatność – to trzyma przy życiu w tak ryzykownych branżach i Caul powinien to wiedzieć. I wiedział pewnie doskonale, jednak jego życie to lont, który prószy się skwierczącym ogniem rozpalonym przez przeżytą niegdyś traumę.
Paranoiczna ścieżka dźwiękowa idzie w parze ze zdjęciami Billa Butlera. W tle słyszymy ciągle przewijany i puszczany od nowa fragment nagranej rozmowy (wciąż troszkę inny, odsłaniający co chwilę ledwie jedno słowo więcej), a na pierwszym planie obserwujemy tego w gruncie rzeczy nieciekawego mężczyznę, który osuwa się w pułapki zastawione przez własny umysł. Wszystko zbudowane na tak solidnych podporach doświadczenia i solidności zdaje się powoli kruszyć. Ta wspomniana kameralność wynika również z uzyskanej onirycznej atmosfery, nieco zwodniczej, gdzie główną rolę grają również i nasze podejrzenia. Sam finał, czyli thriller (chociaż ja bym się pokusił nawet o wyłapanie giallo brzmień) to doskonale zmontowany majstersztyk. Pełen dreszcz wybucha z podświadomości, z tego, czego nie jesteś pewny. Czy to prawda, ułuda, czy wizualizacja tego, co udało się zasłyszeć zza ściany?