Drive Fast. Think Faster. Taki jest tagline filmu wychodzącego spod skrzydeł Netflix Original. Słuszny! Debiut reżyserski Jeremy’ego Rusha opowiada o gościu, który pracuje jako kierowca po ciemnej stronie miasta. Dzisiaj musi podwieźć dwóch bandziorów na rabunek. Coś idzie nie tak i z heist – movie szybko przechodzimy do tagline’u – Drive Fast, Think Faster.
To ten film, w którym zawodowi malkontenci (No, ale jak? A policja? Co tam się stało?) będą mieli nie lada używanie. Miasto jest tej nocy wyjątkowo puste, służby municypalne akurat mają wychodne, a i światła w magiczny sposób biją ciągle na zielono. Ale jeżeli potrafisz na 80 minut akcji przymknąć oko na mało istotne dla frajdy elementy, to będziesz się dobrze bawić. Wheelman żyje domysłami i jako film i jako tytułowy kierowca. W zasadzie Wheelman to Baby driver 30 lat później. Znowu robi to, co zawsze wychodziło mu najlepiej. To trochę smutne, bo wrócił na drogę przestępczą, ale… czy ktoś sądził, że może być inaczej? W rolę kierowcy na zlecenie, który pracuje dla złych gości, czeka na telefon, podjeżdża i wyciąga zbirów z kołomyi, wcielił się charyzmatyczny Frank Grillo (który jest również współproducentem filmu). I to w zasadzie Grillo i jego szorstki, zawadiacki ton utrzymuje widza w napięciu. Może w znikomym, ale zawsze. Prawdą jest bowiem to, że Wheelman potrzebuje czasu, aby się rozkręcić. Filmowa akcja trwa dokładnie tyle, ile czasu trwa sam film. Sam początek (a w zasadzie dobre 30 minut) jest bardzo niejasny zarówno dla nas, jak i dla protagonisty. Przyjdzie więc nam poczekać, by zrozumieć jaki z niego jest gagatek, dla jakich ludzi pracuje i, co najważniejsze, jakie gangsterskie porachunki zaczynają się rozpalać poza przestrzenią głównego bohatera. To właśnie on, wheelman, musi w pewnym momencie wybrać i docisnąć pedał gazu do oporu.