Włochy, Toskania, lata 50., rodzinny dramat. W urokliwym i zadbanym zamku umiera dziedziczka fortuny, żona i matka (raptem kilka minut z Cateriną Murino. Niby nic, a serce pompowało krew jakby mocniej). I to właśnie z synkiem łączyła ją więź szczególna. Tak mocna, że po śmierci mamy chłopiec zaniemówił. Ojciec jednak nie traci nadziei i wynajmuje kolejne opiekunki, które mają „otworzyć” chłopaka. Nie jest to jednak skore do współpracy dziecko, niby apatyczne, ale potrafi zajść za skórę. Aż pojawia się pielęgniarka Verena (Emilia Clarke, znana Wam przede wszystkim jako Daenerys z Gry o Tron), która wydaje się być zdolna do odnalezienia drogi ku szczęśliwemu zakończeniu. Chłopiec słyszy głos matki zza ściany, nikt mu nie wierzy, ale otoczenie robi swoje, więc i Verena zaczyna słuch wyostrzać.
Reklamowany jako gotycka opowieść, ma z gotykiem tyle wspólnego co mury zamku. Nic więcej. Ani tu tajemniczej aury, ani mroku, który powinien iść w parze z każdym ujęciem wewnątrz. Nie wciągający, licho zagrany, z osobliwie naświetlonymi planami (komnaty miast być zawieszone we wspomnianym gotyku, wyglądają jak reklamy mebli).
Co do samej historii, to być może pierwowzór literacki autorstwa Silvio Raffo wydany w 1996 roku był bardziej zajmujący. Jeżeli tak, to przykre, że reżyser Eric D. Howell (dotąd kaskader, który zajął się reżyserowaniem zamkowego romansidła z dreszczykiem) nie przeniósł na filmową taśmę tych najbardziej zadziornych elementów. Głosy ze ściany nie sprawdzają się więc na poziomie rozwiązywania tajemnicy, gdyż ta od początku zepchnięta jest w kąt. Jedyne czego byłem ciekawy, to postępy jakie poczyni przy pracy z chłopcem pielęgniarka. Jednak, gdy i ten element wyraźnie scenarzystów nie interesował (pracy twórczej z pacjentem tutaj tyle co nic), nagle wyskoczył wątek romansu. I chyba ostatecznie fani matki smoków skuszą się na seans, bo i tu twórcy postanowili postawić na powabne kształty aktorki. Sama eklektyczna uroda aktorki owszem pasuje i do murów i co nieco do zarysu opowieści, jednak ja jej nigdy nie będę w stanie zaufać, bo dla mnie pani Emilie przede wszystkim „wygląda”, nigdy „gra”. Jako tło sprawdza się doskonale, gorzej, gdy po raz kolejny operator łapie w kadr cały czas tą samą rozanieloną pozę i minę (nawet w tych nielicznych chwilach uniesienia).
Nudny, przegadany, mało intrygujący. Na plus idzie oczywiście zamek i okolice. Piękne miejsce, tym bardziej żal, że nie zostały wykorzystane.