Nocne zło (1997), reż. Mark Pavia
Nocne zło (nietrafione tłumaczenie oryginalnego The Night Flier, ciekawego przecież i klimatycznego) to ekranizacja opowiadania Nocny latawiec ze zbioru Marzenia i Koszmary. Zbiór był wydawany na naszym rynku wielokrotnie od 2003 roku przez trzy różne wydawnictwa w wersjach jedno lub dwu tomowych. I znowu dość szybko rozpoznajemy Kingowski typ głównego bohatera. To zblazowany dziennikarz z brukowca Inside View, Richard Dees (Miguel Ferrer), popijający w barach przed południem i który największą karierę ma już za sobą. Taki, co to chciał pewnie kiedyś napisać powieść, ale z różnych powodów mu się nie udało, najczęściej osobistych. Pracuje jako reportażysta w gazecie z nagłówkami: „Porwali ją kosmici i wróciła po 10 latach”, albo „Przedszkolanka podpaliła dzieci, bo miały być opętane przez diabła”. Tytuły, przy których gospodynie domowe (według wydawców) przysiądą, poplotkują, przypalą obiad. Dees już dawno przestał czerpać radość z pracy i rzadko czuje przeszywający dreszcz na myśl o kolejnym zleceniu. Jedyne co potrafi jeszcze wzburzyć w nim krew, to wyzwanie, a to przychodzi z wyjątkowo makabrycznej strony.
Przeciwnikiem będzie tytułowy nocny lotnik, czyli jegomość z licencją pilota krążący po okolicznych lotniskach czarną awionetką. Ląduje, zabija kto mu się tam napatoczy i znika pod osłoną nocy. Świadkowie twierdzą, że widzieli czarną pelerynę, posuwiste ruchy, a ofiary (pozbawione dużej ilości krwi) mają rozerwane gardła. Reżyser Mark Pavia (ciekawa postać, tylko dwa filmy na koncie, wielki fan Kinga) stworzył ekranizację przykuwającą uwagę, sprawnie zrealizowaną, która potrafi mocno zaskoczyć w finale. Ironią jest to, że specyficzny klimat udało się uzyskać dzięki skromnemu budżetowi. Całość sprawia wrażenie produkcji telewizyjnej, chociaż miałem wrażenie, że producenci oszczędzali pieniądze na finał. Ten, spektakularny, brutalny, z mocnym zwrotem przeciwko wcześniej ustalonemu biegowi akcji zaskakuje tak samo mocno, jak finał Mgły Franka Darabonta. Być może nie rozsadza tak duszy, ale z pewnością pozostawia gorzki posmak.
Dodatkowymi atutami niech będzie przemycona do treści satyra na żądnych sensacji reporterów. Sam główny bohater może stanąć u boku Nocnego strzelca Louisa 'Lou’ Blooma (Jake Gyllenhaal), ponieważ metody obu w kilku miejscach są bardzo podobne. Całość jako ekranizacja oddaje ducha powieści króla grozy przez wspomniany już klimat, ale i przez szereg wyjątków znanych tylko z uniwersum pisarza. Nocny lotnik przylatuje z Derry w stanie Maine, sam Richard Dees występował już jako reporter w powieści Martwa strefa, a nagłówki z Inside View krzyczą tytułami nawiązującymi do Sprzedawcy śmierci czy Przeklętego.
Srebrna kula (1985), reż. Daniel Attias
Srebrna kula to kwintesencja tego, do czego wraca się obecnie przy nostalgicznych próbach odtworzenia retro stylistyki. Innymi słowy film ma wszystko to, za czym my widzowie tęsknimy, a twórcy nawiązują. Jak w przypadku Stranger Things (czy nomen omen najnowszego To), którego i ja jestem fanem. I jako fan Netflixowego serialu zalecam również od czasu do czasu powrót do korzeni, w tym przypadku niezwykle udanej adaptacji powieści autorstwa Stephena Kinga.
Senne miasteczko, zamknięta społeczność i morderstwa, które wstrząsają lokalnym środowiskiem, a mają miejsce dokładnie przy okazji pełni księżyca. Wilkołak! – myśli dzielny dzieciak na wózku i nie myli się! Srebrna kula to opowieść o odwadze, dzieciństwie, koszmarach, mocarnym wujaszku, rodzinie, czyli wszystkim z czym wiążemy gros powieści Kinga. Horror jest tu jak najgorszy koszmar, bo dotyka chłopaka, który musi walczyć przede wszystkim sercem. Unieruchomiony na wózku jest (wydawałoby się) łakomym kąskiem dla wilkołaka, ale nie z takimi bestiami radzili sobie bohaterowie Kinga. Tym więcej emocji jest przy oglądaniu zmagań nastolatka, któremu musi wystarczyć hart ducha, pomysłowość, pomoc najbliższych (to ważny i krzepiący element filmowy, a wujek alkoholik robi wszystko, by odbudować dobre relacje z rodziną) i w końcu dusza wojownika.
Ale nie tylko nośną fabułę ma Srebrna kula. W głównej roli wystąpił Corey Haim, bożyszcze nastolatków, którego młoda, wdzięczna, sympatyczna i nieco łobuzerska facjata zdobiła okładkę co drugiego „młodzieżowego” filmu w wypożyczalni. Wujek to Gary Busey, tutaj jako wyjątkowy gość do rany przyłóż i kurde… zazdrościć tylko takiego wujka i jego krzepiącej łapy, a w ostatecznych zmaganiach wsparcia nie tylko duchowego. Nad miasteczkiem unosi się wyjątkowo sielska atmosfera, niemal wakacyjna, pomimo trwającego roku szkolnego. Są też sąsiedzi, których znasz od podszewki i uczucie, jakbyś już był w tym miejscu, choćby przejazdem.
Groza jest odpowiednio nasilona, bo wilkołak się nie certoli w tańcu. Odrywa głowy, szarpie, rozrywa, a samo przeobrażenie zostało też niczego sobie ukazane. To ten typ filmu, który niszczą krytycy, a widzowie uwielbiają. Pewna ręka włoskiego operatora Armando Nannuzziego (uznany operator, który w latach 50. i 70. pracował między innymi z Pasolinim i Viscontim) zaowocowała solidnymi zdjęciami zamykającymi trwogę w odpowiednio tajemniczej aurze. Co najważniejsze Srebrna Kula się nie zestarzała, a w dobie retro retrospekcji jest dziełem jak najbardziej wskazanym do nadrobienia lub powtórnego obejrzenia.