Grupa najzdolniejszych studentów medycyny ma obsesję, a gwoli ścisłości zaczyna się od obsesji jednego z nich. Nelson (Kiefer Sutherland) chce wytyczyć nowe ścieżki, wzniecić rewolucję, być tam, gdzie jeszcze nikt nie był świadomie i tym samym zapisać się w historii. Tak twierdzi i swoim pragnieniem w poszerzeniu horyzontów zaraża swoich przyjaciół. Chce zbadać ten fragment ludzkiego życia, gdy jesteś już na progu śmierci. Musi w tym celu wprowadzić się w stan klinicznej śmierci, a później zostać reanimowanym.
W moim przypadku pisanie o Linii życia (w miarę obiektywne) oznacza odcięcie się od głównego tematu, tj. fabuły, która napędza tę historię i zakłada istnienie czegoś po śmierci, a z tym absolutnie się nie zgadzam. Oczywiście założenia scenariusza mogą być podstawą do ciekawej polemiki. Ciekawej, gdy strony „sporu” wahają się co do swoich przekonań. Ja się nie waham, a „światło w tunelu” kwituję niedotlenieniem mózgu. Samo rozważanie i analiza fabuły uwidacznia tylko jej prostotę, miałkość i infantylność rozwiązań scenariusza, który z góry zakłada szereg tych samych rozwiązań dla każdego z bohaterów. Wszyscy poza jednym ostatecznie kończą na stole, przybijają piątkę śmierci zabawiając u niej raptem kilka minut i wracają. Niestety kostucha nie puściła ich ot tak z niczym. I właśnie z tym „podarunkiem”, kukułczym jajem będą musieli zmierzyć się na jawie, a przeciwnikiem będzie wizualizacja ich dziecięcych lub aktualnych traum. Innymi słowy, bohaterowie, by uzyskać spokój na tym (i zapewne tamtym świecie) muszą zmierzyć się z własnymi koszmarami lub grzechami. Według scenarzysty tylko pokuta pomoże nam dostąpić jasności i spokoju ducha. Duże to uproszczenie, przy którym otwiera się nieskończona ilość pytań od widzów.
Jednak potrafię dostrzec w Linii życia coś innego, a mianowicie solidną reżyserską robotę i to jak bardzo jest to film wyjątkowy. Wyjątkowość przychodzi tutaj od spraw bardzo prozaicznych, bo głównie technicznych, realizacyjnych, ale też takich, które powodują, że produkcja nosi wyraźne znamiona kultu, jak choćby obsadę, którą udało się zaangażować do projektu. Co do Joela Schumachera, to grzebiąc w jego filmografii, coraz częściej przekonuje się, że jest on raczej wyrobnikiem, takim, który albo ma szczęście do scenariuszy i ekipy, albo nie ma i wtedy całość wygląda żenująco. Tutaj się udało, chociaż scenariusz jak już wspominałem pozostawiał wiele do życzenia. Ale okazuje się, że nie scenariuszem ten film żyje, a aktorami i wykonaniem.
Co do samej obsady, to albo był to ich czas, albo moment, w którym stali na rozdrożu aktorskiej drogi będąc już popularnymi. Oliver Platt, Julia Roberts, William Baldwin, Kevin Bacon i wiodący tu prym Kiefer Sutherland. Z karierami poszło raz lepiej (Robert, Sutherland, Bacon), raz gorzej (Baldwin, Platt). W przypadku Linii życia, o wszystkich można napisać jedno – zaliczyli udany występ oddając serce dla sprawy, kreując bohaterów wyrazistych, z własnymi historiami. O każdym mogłem powiedzieć parę słów odnosząc się do charakteru, a nie tylko wyglądu. Co ciekawe, to Schumacher już raz miał do czynienia z taką ilością indywidualności na planie i również doskonale sobie poradził (mowa tu o Ogniach św. Elma). Ale to, co doskonale współgra z dreszczowcem, to praca Jan de Bonta. I bez kozery napiszę, że to jeden z lepiej wyglądających filmów w dorobku tego holenderskiego operatora (a ma przecież na swoim koncie takie filmy jak Ciało i Krew Verhoevena, czy Czarny Deszcz Ridleya Scotta). Jednak to właśnie w Linii życia Holender użył tego, czego nauczył się pracując przy teledyskach Madonny (aranżacja całych ujęć) doprawiając całość sugestywnym neonowym oświetleniem, zatapiając ostatecznie wszystko w gotyckim klimacie. Mieszanka wybuchowa, bo przenika się tu tradycja, nowoczesność, sen i jawa.
I właśnie dzięki temu ten film wciąż oddycha, da się go oglądać i wciąż ogląda wyśmienicie. Niekoniecznie dla historii, niekoniecznie dla przesłania, a dla tej zgranej aktorskiej paczki, zdjęć i klimatu.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: dreszczowiec
Reżyseria: Joel Schumacher
Scenariusz: Peter Filardi
Obsada: Kiefer Sutherland, Julia Roberts, Kevin Bacon, William Baldwin, Oliver Platt
Zdjęcia: Jan de Bont
Muzyka: James Newton Howard