77-letni Samuel Fuller poszedł w swoim ostatnim fabularnym filmie w bardzo ciekawą stronę. To rzecz wciąż niezależna (jak większość jego obrazów), ale w tej niezależności przyparta do muru przez skomlący niski budżet. Nie wyszło to jednak filmowi na złe. Wygląda przez to ciekawie, miejscami niebywale szorstko (niektóre fragmenty zahaczają estetyką o domowe video) i szczerze.
W ostatnich swoich twórczych latach Fuller skłaniał się w kierunku filmowych adaptacji literatury. Nie inaczej stało się w tym przypadku. Podstawą stała się powieść Davida Goodisa, zmarłego w 1967 roku amerykańskiego powieściopisarza, związanego całym swoim życiem z Filadelfią (pisano o nim filadelfijski książę noir). Goodis miał wszakże krótki hollywoodzki okres, ale po nieudanym małżeństwie powrócił na wschodnie wybrzeże. Pisarz musiał być dla Fullera personą ważną, bo przecież sam reżyser był mocno związany z literaturą noir.
Bezkompromisowy do końca życia Fuller pod koniec swojej filmowej przygody zwrócił się w kierunku powieści z 1954 r. Materiał wyjściowy jest świetny. Oto rockman, gwiazda, która spokojnie nie przejdzie przez tłum, rozpoznawana na każdym rogu spadła pewnego dnia ze swojego pięknego celebryckiego nieboskłonu. Michael (Keith Carradine) zakochał się, zwariował z miłości. Zrywa kontrakt dla tancerki, która rzuciła na niego urok. Ogień pożądania został rozpalony u obojga, bo i Celia (Valentina Vargas) serce ma już rozgrzane do czerwoności. Niestety nie będzie im dane pławić się w objęciach erosa do końca życia. Celia jako femme fatale spod ciemnej wyszła gwiazdy i takiego samego towarzystwa. W ruch idzie nóż, gardło Michaela przecieka jak durszlak. Po długiej rekonwalescencji piosenkarz trafia na ulice. Alkoholik, menel, samotnik. To nie koniec jego kłopotów… Na ulicach miasta dochodzi do regularnych zamieszek, a Michael staje się w pewnym momencie głównym oskarżonym o morderstwo (i przy okazji wypada wspomnieć świetnej roli Billa Duke’a, jako komisarza policji).
Fuller jak to Fuller nie brałby się za historię, gdyby ta nie dawała możliwości odwrócenia jej biegu (kilkukrotnego i w pokrętny sposób). Tu nie chodzi o twisty, a o elementy, które nie przyszłyby ci do głowy (patrz tornado w filmie Czterdzieści rewolwerów). Bardzo osobliwy film. Dopiero po nim można zauważyć ile z Fullera czerpał na przykład Jim Jarmusch (szczególnie przy The Limits of Control).
Ulica bez powrotu to Fuller dziwny, wciąż niezależny, chropawy, bardzo europejski i trochę niemożliwy, groteskowy (jak odtwórca głównej roli). Wciągające fabularne perturbacje Fullera, tym razem w okowach kina noir ogląda się z pokorą i szacunkiem dla bohatera, chociaż przez palce na niektóre pomysły twórcy. Jednak przez swój kasandryczny wizerunek, nieco oniryczny klimat, zawieszony w noir charakterze z lat 40. (w tym i z małą zdjęciową paralelą do tego okresu) obraz intryguje i jest pozycją obowiązkową. To przecież ostatni film mistrza Fullera. Być może nie doskonały, ale stanowiący ciekawy rzut oka na ten okres twórczości, który nigdy w pełni nie mógł się rozwinąć.
Czas trwania: 93 min
Gatunek: dramat, noir, kryminał
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller, Jacques Bral, David Goodis (powieść)
Obsada: Keith Carradine, Valentina Vargas, Bill Duke, Andréa Ferréol
Zdjęcia: Pierre-William Glenn
Muzyka: Karl-Heinz Schäfer