Ta historia (chociaż przewidywalna) jest genialna, wielowarstwowa i w odniesieniu do całej filmografii Samuela Fullera skłaniająca do przemyślenia autorskiego podejścia twórcy do kina. Jest bowiem tak, że Shock Corridor to esencja wszystkich Fullerowskich bolączek, a w zasadzie obraz bohaterów, którzy nie poradzili sobie z niegodziwością świata. To, z czym Fuller walczył całe życie, tutaj zostało pokazane w odniesieniu do ofiar tej walki.
Zalążkiem opowieści jest ambicja, nieco chorobliwa nawet. Otóż dziennikarz Johnny Barrett (Peter Breck) czuje gdzieś w głęboko w sercu, że to jego czas, a miarą sukcesu ma być nagroda Pulitzera. Wpada na pomysł, by zostać pacjentem w szpitalu dla psychicznie chorych i rozwikłać tajemnicę morderstwa, które miało tam miejsce.
Jest to więc historia kryminalna, w której główny bohater stacza się w głąb własnego mroku. W pierwszych dniach zdaje się panować nad sytuacją. Zręcznie urabia lekarzy, a z chorymi rozmawia i w ich otoczeniu zachowuje się tak, by pchnąć śledztwo do przodu i poznać nazwisko mordercy. Z czasem to, co tak skrupulatnie planował wymyka mu się spod kontroli.
Tak jak Fuller zawsze piętnował grzechy swojej ojczyzny i obywateli, tak tutaj pokazuje efekty długotrwałego osiadania kraju na mieliźnie nietolerancji, małostkowości czy po prostu najbardziej ostentacyjnie nazwanego… kurewstwa. Johnny spotyka czarnoskórego, który wpadł w objęcia choroby psychicznej, gdyż nie wytrzymał presji studenckiej braci. Teraz sfiksował, narzuca kaptur i goni Murzyna po korytarzu. Inny przypadek – żołnierz, weteran, który złapany do niewoli przeszedł pranie mózgu, wyzwolony nie mógł sobie poradzić w ojczyźnie, w której obywatele nie potrafili zrozumieć tego co przeżył w obozie. To tylko początek, bo pacjentów, tak jak tych, którym nie potrafimy pomóc jest przecież w naszym otoczeniu co niemiara.
Ciężki film i jeden z najwybitniejszych w dorobku Fullera. To drugie dno, czyli prowokacyjny koloryt opowieści nie jest trudny do wyłapania. Ale Fullerowi zapewne zależało na tym, by być jasno zrozumianym. Kraj nie dba w równej mierze o obywateli, nie chroni mniejszości, nie opiekuje się w należyty sposób weteranami, a każdy z pokrzywdzonych prowadząc samotną walkę z systemem albo umrze, albo skończy w szpitalu dla obłąkanych. Twórca wcale nie ma wątpliwości, że jest to równoznaczne (śmierć i pobyt w szpitalu), gdyż na przykładzie głównego bohatera pokazuje czym kończy się „zabawa” w igranie z rzeczywistością i własnym umysłem.
Przejmujący, dotkliwy dla oprawców, bardzo w punkt i przede wszystkim z wielkimi rolami. Siła obrazu tkwi tu głównie w scenariuszu, ale film nie byłby w swoim wyrazie tak przejmujący gdyby nie doskonały Peter Breck. Przedziera się perfekcyjnie z aktorską nonszalancją od pewnego siebie dziennikarza, przez sprytnego śledczego, aż do…
Wybitny, autorski do końca, z ledwie co zakamuflowanym prawdziwym kontekstem, niezwykle siarczysty sierpowy dla Stanów Zjednoczonych.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.