Theresa (Diane Keaton) wychowana w purytańskiej rodzinie, w domu pełnym zakazów i obostrzeń zachłysnęła się wolnością. W tym (i być może przede wszystkim) wolnością seksualną. Jej inicjacja miała miejsce dość późno ze starszym już mężczyzną. Akcja filmu Richarda Brooksa opiera się na historii dziewczyny, która poznaje smak kolejnych „przyjemności”. Chowana pod kloszem, wykształcona, za dnia pracuje z głuchoniemymi dziećmi, by w nocy oddawać się uciechom oferowanym przez pełną życia metropolię. Przygodny seks, niepewni adoratorzy, w końcu narkotyki i jeszcze więcej zabawy. „Sama się o to prosiła” – można skwitować fabułę. Jednak Richard Brooks, który nakręcił film na podstawie powieści Judith Rossner, wcale nie daje łatwych odpowiedzi.
Tak naprawdę całe przenikanie w świat pokus i pragnień młodej dziewczyny, która w końcu może sama decydować o swoim losie, jest pokazane w bardzo finezyjny sposób. Nawet zwodniczy i złudny. Jasne, że zarówno elegancki mężczyzna, jak i ten o powierzchowności szaleńca może ostatecznie przynieść zgubę. Jednak myśląc w ten sposób nie przeżyjesz życia. Struktura budowania opowieści przywodzi na myśl delikatne, lecz konsekwentne zaciskanie sznura wokół szyi osoby, która nie zdaje sobie z tego sprawy. Cała obyczajowość bowiem i ponadczasowość scenariusza jest tutaj pretekstem, by ostrzec i uzmysłowić prawdopodobne zagrożenia. A niebezpieczeństw kryjących się pod postaciami mężczyzn jest całkiem sporo. Brooks pokazuje nas jako zdziecinniałych, pastwiących się, wynaturzonych psychopatów. Nie można na nas polegać i nie stanowimy oparcia dla kobiety. W zasadzie nie ma tu żadnego pozytywnego obrazka dotyczącego mężczyzny jako opiekuna, kochanka (bo nawet na tym polu musimy się wspomóc kokainą), czy nawet ojca. Feministyczny wydźwięk obrazu nie jest jednak podany w formie rozżalenia, a raczej obserwacji. Nieszczęściem jest oczywiście, że na takich jegomości w swoim życiu Theresa trafiała. I rzeczywiście jest tak, że w życiu trzeba się wyszumieć, wyszaleć, nawet kilka razy upaść, by w końcu trafić na tego jedynego. Być może nie idealnego, ale przynajmniej przyzwoitego.
Looking for Mr. Goodbar to wielkie aktorskie kreacje. Niezwykle szczerze wypadła Diane Keaton, której Therese bez kozery okrzyknę najlepszą filmową rolą w karierze. Nominowana do Złotego Globu za tę kreację przegrała z Jane Fondą, która zagrała w Julii Freda Zinnemanna. Diane Keaton gra u Richarda Brooka osobę bardzo naiwną i jednocześnie inteligentną. To specyficzne uczucie, gdy zestawi się te dwie cechy. Naiwność wynika z braku wyobraźni, która powinna rozwijać się latami. Ale nie tylko Keaton tu bryluje (chociaż to bez dwóch zdań jej film). Pierwszorzędnie spisała się Tuesday Weld, nominowana tutaj za drugoplanową rolę do Oscara. Zabójczy był Richard Gere, no i nie sposób zapomnieć o Tomie Berengerze. Do tego dołóżmy jeszcze zdjęcia Williama A. Frakera (również nominacja do Oscara), które oddają dobitnie niepokojącą i rozwijającą się w tym niepokoju filmową atmosferę. Lekki obyczaj niespodziewanie przechodzi w dreszczowiec, by zaprosić do pokoju głównej bohaterki grozę. Finał jest niezwykle przykry, przeraźliwie zimny i ponury. Looking for Mr. Goodbar inaczej niż kinem wielkim nazywać nie wypada. Zabójcza konsekwencja Richarda Brooksa dała w rezultacie bardzo posępną drogę od naiwności po „jest już za późno”. 9/10
Gatunek: dramat
Reżyseria: Richard Brooks
Scenariusz: Judith Rossner (powieść), Richard Brooks
Obsada: Diane Keaton, Tuesday Weld, William Atherton, Richard Kiley, Richard Gere, Tom Berenger
Zdjęcia: William A. Fraker
Muzyka: Artie Kane