Colin Minihan zaliczył bardzo fajny, niezależny zombie movie, który daje tyle samo świeżości dla gatunku, co niewykorzystanych szans przebicia się dalej. Pomysł na 3/4 filmu jest świetny (i są to 3/4 niekoniecznie według chronologii filmowych wydarzeń).
Apokalipsa rozgorzała na dobre, przynajmniej tyle wnioskujemy z pierwszego przelotu kamery nad płonącym Las Vegas. Zaraz po tym towarzyszymy dwójce outsiderów mknących w czarnym porsche przez pustynię okalającą stolicę hazardu. On i ona, społeczne wyrzutki, trochę z życiorysami naznaczonymi kryminałem, a trochę zwykłą buńczuczną gangsterką na pokaz. Porsche zakopuje się w przydrożnym piachu, do samochodu zbliża się zombie, który zabłądził na pustkowiu, miast pałaszować z innymi w pobliskiej metropolii.
Summa summarum pomysł na film jest taki, by porzucić naćpaną i pijaną (jeszcze) heroinę (sic!) na środek pustyni z drepczącym za nią zombie. Dziewczyna ma cel i powłócząc nogami brnie w kierunku lotniska, gdzie być może ktoś na nią czeka. Wspomniany już zombie w podobnym tempie „ugania” się za swoim upragnionym kawałkiem mięcha.
Twórcom rzeczywiście udało się namieszać w schemacie na tyle, by horror uznać za oryginalny. Przez swój zabawny ton jest to kino lekkie, niezadufane w sobie i ostatecznie takie, które traktuje się z sympatią. Niestety, przez to też tytuł nie zostanie zapamiętany na dłużej. A przynajmniej nic ponad to, że był to film o lasce na pustyni, za którą bieży zombie. Z drugiej strony, niektóre filmy nie mają nawet takiego jednego szczegółu wartego zapamiętania. Scenarzyści wiedzieli, że swoim pomysłem mogą wygrać dużo, więc skazali swoją parę „głównych” bohaterów na liczne perturbacje. It Stains the Sands Red odczytywane bez trudu jako specyficzne kino drogi oferuje w pakiecie buddy movie. Pomysł niestety to jedno i wykończenie historii zasługiwało na lepszy koncept.
To mimo wszystko dobry film (z minusem), bo wypada przecież docenić kilka elementów, już pomijając oryginalny szkic na osobliwy pustynny survival. Jest przyjemne gore, niezła charakteryzacja (tylko niezła), kilka campowych odjazdów i znalazło się nawet miejsce na sztokholmski syndrom. Pomimo tylu pozytywnych zaskoczeń, zabrakło reżyserskiej dyscypliny, by jednoznacznie zdecydować się na kierunek, w którą stronę przeciągnąć ten najszlachetniejszy z filmowych gatunków.
Horror tu umyka (chociaż nierzadko wraca, by móc popisać się czystą eksploatacją), a sam seans jako hybryda mógłby być nazwany wybuchowym, gdyby nie duży cudzysłów, w którym wypada zamknąć większość wydarzeń.
Czas trwania: 92 min
Gatunek: horror, zombie
Reżyseria: Colin Minihan
Scenariusz: Colin Minihan, Stuart Ortiz
Obsada: Brittany Allen, Juan Riedinger, Merwin Mondesir
Zdjęcia: Clayton Moore
Muzyka: Blitz/Berlin