Barry Seal (Tom Cruise) znudzony rutyną w zawodzie pilota linii pasażerskich połknął haczyk. Na początku nie chodziło o pieniądze, a przygodę. Miał pracować dla CIA i strzelać fotki bojówkarzom w budzących się do rewolucji państewkach w Ameryce Środkowej. „Tworzymy narody” – piał człowiek z biura. Jednak Barry godząc się na nowy angaż zaczął przede wszystkim tworzyć nie dającą się ogarnąć fortunę. Jak to się stało? W imię zasady, że nie warto robić pustych przebiegów, nasz pilot został przemytnikiem na usługach Pablo Escobara.
Nie wiem, czy już miałem okazję się z tego zwierzać. Otóż bardzo Tomasza lubię. Wiem na jakie imprezy chodzić z Tomkiem, by czerpać z tego jak najwięcej przyjemności, więc nie poszedłem na Mumię. Co tam Tomek wyczynia po pracy, to już w ogóle mnie nie interesuje. Od początku również wiedziałem, że zekranizowana historia Barry’ego Seala będzie rzeczą porządną. I tak też było! To nie pierwsze mocowanie się X muzy z opowieścią o lotniku – przemytniku. W 1991 roku w postać Seala w filmie telewizyjnym Doublecrossed wcielił się Dennis Hopper, a teraz Doug Liman, któremu z filmami idzie, jak mi w kucharzeniu (jest przecież Jumper, ale i Na skraju jutra), sięgnął ponownie po materiał, który z takimi składowymi trudno zepsuć. Jasne, że wszystko ciągnie Tom Cruise i cieszę się z tego, bo to one man show dźwignięty bez sterydów, na luzie, z wyczuciem i chęcią na kolejny ciężar. To widać zarówno w kontrolowanej szarży, jak i stałych zagraniach zabieganego Cruise’a. Aktor bawi się rolą, jest wiarygodny, czasem mu współczujemy, nierzadko zazdrościmy. Jest tym pilotem od początku do końca.
Sama historia Barry’ego Seala może być porównywana do wszystkich innych opowieści o mamonie leżącej na wyciągnięcie ręki. Wszystkie bowiem zaczynają się i kończą tak samo. Ludzie wychodzący z szarzyzny łapią nielegalny wiatr w żagle, czy to relatywnie bezpieczny dla otoczenia i najbliższych (Wilk z Wall Street), czy też zupełnie chaotyczny i pozbawiony reguł (Rekiny Wojny). Zawsze chodzi o pieniądz, który zaślepia zdrowy rozsądek. A finał? Finał jest różny, najczęściej zależy od przypadku losowego i tego, jak wkurzysz drugą stronę.
Opowiedziany chronologicznie Król przemytu ma doskonałe tempo, świetne dialogi, nawet napięcie, a ostatecznie oczy będą ci się niezmiennie rozszerzać, gdy z biegiem czasu będziesz poznawać skalę tego szwindlu. Trochę komedia (zawsze nerwowa), często dramat faceta, który brnie głębiej i głębiej, a w końcu gorzka historia człowieka, męża, ojca, który żył mocno, szybko i wysoko.